trzylatek zew urodziny

Zew obchodzi właśnie swoją trzecią rocznicę! Kiedyś gdzieś napisałem, że właśnie trzy lata to okres przydatności, że to jest czas, w którym albo dam sobie spokój, albo forum po prostu upadnie z przyczyn niezależnych ode mnie (lub zależnych, ale nie bezpośrednio), bo tak między nami mówiąc, to administratorem danego PBFa byłem najdłużej przez trzy lata zanim wszystko się posypało. No, może trochę więcej, bo dni i tygodni już nie liczę. I właśnie teraz, na początku stycznia, ta magiczna, trzyletnia granica została przekroczona.

Jasne, aktywność użytkowników spadła, jak wszędzie i zawsze, ale ta sama, stara, wierna gwardia siedzi i pisze posty. Nie bywają na forum od rana do nocy, mają w końcu swoje życie, ale są. Zaglądają. Piszą kilka słów na czacie, wrzucają obszernego i dopracowanego posta, znikają. Czasem wracają nawet i po roku, co mogę z dumą powiedzieć. Śledzą stronę na facebook’u, gdzie co jakiś czas wrzucam różnego rodzaju aktualizacje. Klikają łapki w górę pod moimi postami. Są. Żyją w wirtualnym stanie Massachusetts, w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku, na pograniczu jawy i koszmarnego snu.

I wiecie co? To jest cudowne. Nie ma parcia, by pisać jak najwięcej, jak najszybciej, jak najczęściej. Jesteś – piszesz. Albo i nie. Baw się dobrze czytając to, co jest.

Od maleńkich wątków, prywatnych i osobistych jak demony wojny i próby opanowania nerwów oraz stresu. Poprzez normalne, długie, ale nie przesadnie skomplikowane sesje po obu stronach prawa i sprawiedliwości, dotyczących walki o pieniądze, władzę czy porządek. Aż po ogromne kampanie, powstałe tak na dobrą sprawę z niczego, przypadkiem, nagle, jak za pstryknięciem palców. To Wasze dzieło. To Wasza zasługa. To Wasze forum.

Nie mam wielkiej ochoty powtarzać wszystkiego, co już zostało napisane w poprzednim podsumowaniu – o nowej mapie, o nowej mechanice, o nowym miejscach i lokacjach do gry, o zmianach kosmetycznych i merytorycznych i technicznych usprawniających zabawę, o przerzuceniu ciężaru liczbowego na administrację i skupieniu się na pisaniu. To wszystko jest na forum i na fanpage’u. To, co chcę tutaj napisać, co chcę przedstawić wykorzystując tę rocznicę, dotyczy samej rozgrywki i sposobu jej prowadzenia.

Który, mam wrażenie, nie tylko wyróżnia Zew spośród innych forów, ale jest też czymś, co może jakoś pomóc innym administratorom oraz prowadzącym, że tak nieskromnie powiem. Bo, mimo wszystko, doświadczenie posiadam, umiejętności też i w sumie każdy, z kim rozmawiam na tematy związane z fabułą oraz grą zdaje się być zadowolony z tego, co mówię i robię.

Początkowo na Zewie planowałem prowadzić ogólną, globalną fabułę na zasadzie jednego bądź kilku luźno powiązanych ze sobą wydarzeń, tworzących coś w rodzaju drabinki czy innej pajęczyny. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że to się nie sprawdza, że to nie przejdzie na tym konkretnym forum z banalnego powodu – ludzie znikają. Pomyślałem więc trochę i porzuciłem ten pomysł, by wykorzystać coś innego, licząc, że tym razem się uda. I udało się.

Postawiłem na postaci niezależne.

Ale nie takie zwykłe, szeregowe, jakich pełno, wręcz przeciwnie. Już od początku istnienia Zewu miałem przewidziane różne większe i mniejsze wątki, sięgnąłem więc do jednego z nich i wyciągnąłem daną postać niezależną przed szereg, rozbudowując ją czy nawet i tworząc od podstaw pewne jej aspekty i szczegóły, konstruując coś w rodzaju “przeciwnika”. Antagonisty. Villaina, którego rzuciłem na pożarcie graczom lub odwrotnie.

Jacob Parish, bo tak się nazywa ten jegomość, z początku pojawiał się w tle, jako samo nazwisko, imię czy po prostu “szef” albo tajemniczy “on”, mający w całym Arkham swoich ludzi. Parish, będąc póki co nieuchwytnym, tajemniczym bytem pociągającym za sznurki okazał się według mnie strzałem w dziesiątkę, pozwolił mi bowiem kreować swobodnie całą fabułę forum oraz prowadzić najróżniejsze wątki, zarówno w skali mikro, jak i makro, stopniowo zdradzając coraz więcej informacji na jego temat. Dla pojedynczych osób, samotnych Badaczy Tajemnic, jak i większych grupek chociaż, co jest już niejako znakiem rozpoznawczym tego forum, nie jednocześnie. Motyw wspólny, ten sam mianownik, jeden konkretny element wystarczy by z pozoru dwa różne od siebie wątki zostały połączone i stworzyły coś większego, masywniejszego, wyglądającego może i chaotycznie i nieskładnie, ale jak się tak wczytać, zastanowić i chwilę pomyśleć… to zaczyna się formułować jedna wizja.

Mniej lub bardziej spójna, prawda, ale to już rzecz nie do przeskoczenia w internecie.

W tej chwili na Zewie nie jest jeden tego typu antagonista. Jacob Parish nie jest jedyny, skądże znowu, chociaż póki co jest największym i najbardziej rozbudowaną postacią niezależną. Chyba że uznamy, iż Robert Marsh jest również kimś takim jak on, wtedy można naprawdę dyskutować i analizować wszelkie za i przeciw, a oni nie są jedyni, są jeszcze inni, następni... o tym jednak wspomnę później. Oto bowiem z jednej strony jest obrzydliwie bogaty i paskudnie wyglądający rasista i cham traktujący każdego z góry, rozmawiający o rzeczach wykraczających poza normalnie pojmowanie (to znaczy pieprzy bez sensu o religii jak przystało na prawdziwego fanatyka i ekstremistę), a z drugiej młody, przystojny, ciepły i tolerancyjny filantrop, skrywający jednak naprawdę mroczne sekrety, zwłaszcza na ostatnim piętrze swej rezydencji, za zamkniętymi na głucho drzwiami.

I jeden, i drugi pan pochodzą z Innsmouth, miasteczka, które zostało dodane na forum już jakiś czas temu (i teraz trwa tam jeden ze wspomnianych, gargantuicznych wątków-kampanii, gdzie posty idą już w setki). Łączy i zarazem dzieli ich religia i wiara, Parish jest bowiem fanatykiem, który jest gotów na wszystko byle tylko osiągnąć swój cel i głosić bluźniercze słowo. Marsh też, ale w znacznie mniejszym stopniu, dla niego liczą się rzeczy doczesne, realne, prawdziwe, obecne tu i teraz.

Co jeszcze? Śmierć jednego z Badaczy Tajemnic pchnęła to wszystko do przodu. Mała rzecz, detal taki praktycznie, okazał się być kamyczkiem rozpoczynającym lawinę. Bez żadnego problemu stworzyłem wielka spiralę zdarzeń i wątków krążących wokół tego morderstwa, a gracze powoli odhaczali kolejne elementy, docierając coraz dalej, coraz głębiej, brnąc w ten labirynt aż do samego serca… tylko po to, by odkryć drzwiczki prowadzące do kolejnego poziomu.

Prokurator Lawrence McQueen badał sprawę morderstwa świętej pamięci Eliasa Claymoore’a. Przesłuchał każdego potencjalnego świadka i podejrzanego, odwiedził mnóstwo miejsc, zasięgnął opinii specjalistów, aż w końcu, wreszcie, po naprawdę długim i męczącym śledztwie, dotarł do celu. Metodą prób i błędów, czyli tak na dobrą sprawę klasycznym policyjnym sposobem, natrafił na ślad Parisha. Zebrał ludzi, podjął stosowne kroki by upewnić się, że podejrzany jest tym właściwym i ruszył dokonać aresztowania.

Pomijając szczegóły, bo pewnie mało kto chce o tym czytać, Parish jest w tej chwili na komendzie, w areszcie, a prokurator wraz gliniarzami, lekarzem i resztą ferajny kończy sprawę, w której chodzi o sektę, tak najprościej powiedzieć. Nie znaczy to, że antagonista, że villain został doszczętnie pokonany, skądże znowu! Francis Maxwell, urzędnik pracujący w rafinerii należącej do Roberta Marsha trafił na ślad prowadzący do czegoś, co z początku wydawało się nie mieć żadnego sensu i być pozbawione logiki. Zaczął swoje własne śledztwo, szukając wyjaśnienia w sprawie pieniędzy (złota, majątku, i tak dalej) licząc na to, że uda mu się zmienić swe życie (i może trochę zarobić) w końcu trafił na ślad tej samej sekty, równie dobrze i mocno ukrytej.

Nazwisko Parisha nie padło, nie bezpośrednio. Pojawiły się inne imiona, inne nazwiska, ale i te same, wspólne elementy, więc zwyczajny urzędas zabrał znajomego i ruszył do Innsmouth. Tam zaś natrafił na to samo, do czego dokopał się prokurator spędzając czas u specjalistów i w bibliotekach. I to jest ciągle to samo! Ten sam wątek, ta sama przygoda, w sumie to jest jedna i ta sama sesja, ale wszystko rozgrywa się z kilku różnych stron, zmierzając tylko w tym samym kierunku, z mniejszymi bądź większymi różnicami! I tak być powinno, moim zdaniem. Jak wrzucisz kamień do wody, to pojawiają się kręgi, prawda? Coraz więcej i więcej, wszystkie rozchodzą się jednak od tego samego punktu.

Prokurator zaczął przygodę od morderstwa. Od rzeczy normalnej, strasznej ale normalnej i dopiero w trakcie śledztwa trafił na coś, co prowadziło dalej, do rzeczy wykraczających poza ludzką świadomość, że pozwolę sobie na taki lovecraftowski wtręt. Urzędnik natomiast rozpoczął wszystko od czegoś jeszcze bardziej normalnego i jeszcze straszniejszego, mianowicie od kontroli skarbowej. To właśnie w ten sposób odkrył pewne nieprawidłowości i szczegóły nie pasujące do ogólnego wizerunku i gdy zaczął coraz bardziej zgłębiać tę sprawę, odkrył prawdziwe, głęboko ukryte dno.

Ale idźmy dalej.

Nawet i Chloe Wesson, czarnoskóra pokojówka służąca w rezydencji Marsha, ma w tym jakiś udział, aczkolwiek niewielki, delikatny, taki na pograniczu wręcz. Jako jedna z dwóch osób na forum w ciągu tych trzech lat miała bezpośredni kontakt ze stanem rzeczywistym przedstawionego świata, z tym, co czai się w mrocznych zakątkach i czeka na odpowiednią chwilę. Poznała tajemnicę zamkniętych drzwi na najwyższym piętrze, widziała na własne oczy do czego zdolni są religijni fanatycy i teraz musi stawić czoła najbliższej rodzinie Roberta, osobom, które pochodzą z Innsmouth, osobom, o których Francis usłyszał, a które Lawrence może podejrzewać.

To nie jest koniec! To nie wszystko! Lekarze pod postacią doktora Felthera i doktor Harper również mieli tutaj swój udział i chociaż ta dwójka nie jest już aktywna, to ich historia jest ciągle żywa. Chirurg musiał ratować matkę przed śmiercią – ciążę szlag trafił, łagodnie mówiąc i wybór zdawał się oczywisty. Ratować matkę, nie dziecko, tym bardziej, że dziecko nie wyglądało na normalne, zdrowe. Ba, było zniekształcone, nienaturalne, nieludzkie wręcz, a z szaleńczego bełkotu ciężarnej nie sposób było zrozumieć, o czym tak naprawdę mówi i dlaczego ciągle krzyczy o potworach, istotach okrutnych i odrażających, o monstrach, które wzięły ją siłą tylko po to by…

Pomoc psychiatry była więc nieodzowna. I tutaj doktor Harper zrobiła co mogła, ale stan pacjentki nie do końca się poprawiał, ciągle była przekonana, że ktoś na nią czyha, że ktoś chce ją mieć dla siebie, że jej dziecko jest czymś innym niż powinno być. A potem wszelka dokumentacja szpitalna, wszelkie informacje i wieści o dziecku, jak i sam malec zniknęły. Nikt nic nie wie. Na matkę patrzą jak na wariata. Pół miasta dalej, w warsztacie Grahama, pojawił się z kolei wkurzony murzyn, narzekając, że automobil mu się psuje i w ogóle “szef” urwie mu głowę za to i jest już skończony. Desperackie, wulgarne, agresywne i nieustające próby skłonienia mechanika, by pomógł murzynowi i niejako uratował jego skórę przed gniewem tajemniczego “bossa” zaczynają się z czymś kojarzyć, prawda?

Podporucznik Hansen również doświadczył czegoś podobnego. Podczas pierwszego, krótkiego patrolu po przybyciu do Arkham wziął udział w aresztowaniu awanturnika zaczepiającego młodą dziewczynę – ona nie chciała mówić ze strachu i przerażenia, on nie chciał mówić, bo jego “szef” jest groźniejszy niż cała policja. Groźniejszy, potężniejszy i dysponujący większą władzą, warto dodać, bo podczas przesłuchania awanturnik i przestępca wolał odgryźć sobie język, niż cokolwiek powiedzieć stróżom prawa!

Wszystko stanowi jedną, wielką całość. Trzy lata to dopiero początek, a wątki w Arkham i Innsmouth to ledwie czubek góry lodowej. Jest przecież jeszcze Manchester, Lynn, Yarmouth i Dunwich i na ten moment w dwóch z tych miasteczek znajduje się kolejny antagonista, czekający cierpliwie aż nadejdzie jego czas, ale już pierwsze kroki zostały podjęte, a ziarna niepokoju oraz wielkich kampanii zostały zasiane...

Dzięki, że jesteście!

Mortarion

Biorą udział w konwersacji

Komentarze (1)

Dodaj komentarz