Kto z nas nie słyszał o cudowniej mocy srebrnych kul i ich działaniu na wilkołaki? Nic tak dobrze nie uspokajało tego rozjuszonego, ogarniętego żądzą mordu, kudłatego potwora jak kilkadziesiąt gramów czystego srebra z niemal natychmiastową dostawą do serca lub płuc. Srebrna kula była istnym wunderwaffe epoki galopującego zabobonu. Podobnie jak panaceum, pomagała ona na wszystko: na sraczkę, na brak sraczki, na katar, na brak kataru, na odciski, na brak odcisków, na głowę, a już zwłaszcza na jej brak. Ale czy faktycznie była aż tak morderczo skuteczna?
Dzięki znajomemu, miałem ostatnimi czasy wielką przyjemność przetestowania tego typu nabojów przy użyciu dwóch broni: dokładnej kopii ładowanego odprzodowo karabinu Brown Bess kalibru .75 (19,05 mm) oraz Winchestera model 1873 na amunicję .44-40 (kaliber 10,8 x 33 R).
Kule do ?BBa? odlane zostały w taki sam sposób, jak czyniło się to w epoce, czyli za pomocą lejka i okopconej formy (żeby kule łatwiej wypadały).
Po odwaleniu formalności i wytłumaczeniu wszystkim obecnym, że nie jestem wariatem, zabrałem się za testy.
Uprzedzając pytania: takie wytłumaczenie była wymagane, bo weź i postaw się teraz w miejscu szarego użytkownika strzelnicy. Strzelasz sobie w najlepsze, gdy nagle na salę wchodzi wielki facet z mordą zawodowego pogromcy demonów na ciężkim kacu, z równie wielkim karabinem z XVIII wieku, z woreczkiem prochu, zapasem krzemieni i ładunkami, który bredzi coś o srebrnych kulach i wilkołakach ? ani chybi wariat.
No, ale wracając do tematu. Pomimo tego, że przez ostatnie lata swojego życia z bronią palną mam kontakt stały, partnerski, oparty na obopólnym ograniczonym zaufaniu i prawnie ugruntowany wszelkimi możliwymi licencjami i pozwoleniami, to muszę przyznać, że wyniki testów odrobinę mnie zaskoczyły.
Na pierwszy cel poszła, umieszczona w odległości 50 metrów tarcza przymocowana do płyty paździerzowej.
Brown Bess załadowany kulami ołowianymi strzelał przepięknie i zaskakująco celnie jak na broń o lufie niegwintowanej. Winchester też spisał się nie najgorzej, choć znacznie poniżej moich oczekiwań. W obu przypadkach rozrzut pocisków ołowianych (trzy strzały z każdej broni) wahał się w granicach 2-4 cm, co w przypadku ciężkiego karabino-muszkietu Brown Bess z roku 1722 jest wynikiem wręcz niesamowitym, a dla Winchestera dość przeciętnym i spowodowanym przez relatywnie małą masę własną broni, ustawienie kolby, mało dokładny gwint i mocne kopnięcie po strzale (kolba znacznie poniżej lufy powoduje poderwanie broni po strzale).
A co ze śmiercionośnymi srebrnymi kulami?
Otóż ze srebrnych kul, strzelając z Brown Bessa, trafiłem tylko raz i to gdzieś w bok tarczy (dwa pozostałe strzały trafiły w ścianę za tarczą, z czego jeden nawet musnął sufit), zatem rozrzutu nawet nie próbowałem liczyć, bo nie miało to najmniejszego sensu. Moje nadzieje ulokowałem więc w kultowym Winchesterze model 1873. O dziwo, wszystkie trzy kule trafiły w cel, ale ich rozrzut przywodził na myśl raczej ostrzał artyleryjski, niż strzał mierzony. Rozrzut wynosił 18-20 cm.
Jak to możliwe?
Otóż, jak powszechnie wiadomo, srebro jest znacznie twardsze od ołowiu a to znaczy, że nie tylko nie dopasowuje się do średnicy lufy pod wpływem ciśnienia gazów prochowych, ale również głęboko w swej szlachetniej i drogocennej dupie ma gwint w lufie broni. Pocisk zwyczajnie zaczyna odbijać się jak punk w pogo w przewodzie lufy (w przypadku Brown Bessa) lub, niczym zadeklarowany nonkonformista, nie poddaje się ruchowi wirowemu nadawanemu przez gwint (w wypadku Winchestera).
Kolejne testy przeprowadziłem na bloku żelu balistycznego. Żel taki, wykonywany jest z żelatyny wieprzowej i ma twardość zbliżoną do ludzkiego ciała. Nie wiem, co prawda, jaki opór stawiają kulom tkanki średnio wyrośniętego i dobrze odżywionego wilkołaka, ale uznałem, że skoro powstaje on z człowieka, to i jego ciało ma podobną twardość. W związku z tym, że chciałem trzymać się realiów historycznych - jakoś ciężko mi sobie wyobrazić kowboja w kapeluszu i z lassem, siedzącego na koniu w samym środku ciemnego, rumuńskiego lasu w czasach, gdy po Europie szalała Wojna Siedmioletnia (1756-1763) ? zatem westernowy Winchester poszedł w odstawkę.
Na początek strzał z kuli ołowianej.
Masakra ? tak jednym słowem można opisać wygląd żelu, gdy weszła weń kula. Olbrzymi, bo prawie dwudziestomilimetrowy pocisk, po trafieniu w cel rozpłaszczył się (zdeformował pod wpływem oporu stawianego przez ciało) i przeszedł na wylot, zostawiając po sobie straszliwe zniszczenia. O ile ranę wlotową od biedy dało się jeszcze nakryć czapką, to wylotową trzeba by było już przykrywać prześcieradłem lub kocem. Żel został dosłownie rozszarpany, a kanał (tor przelotu kuli przez ciało) miał zmienną wielkość i pełen był zanieczyszczeń. Dla człowieka trafionego taką kulą oznaczało to śmierć na miejscu z powodu masywnego uszkodzenia organów wewnętrznych i krwotoku. Jeśli delikwent miałby szczęście, a kula trafiłaby w kończynę, to ta zostałaby niechybnie urwana i może z pomocą lekarza jakoś by z tego wyszedł (o ile nie zabiłby go szok pourazowy).
Wiedząc już jakie obrażenia zadaje zwykła ołowiana kula (dzięki bogu, że teraz już nie ma na wojnach kul tego kalibru), byłem cholernie ciekawy jak sprawdzi się w tej sytuacji srebrny pocisk - bo skoro kula ołowiana, która zadaje taki obrażenia, nie jest w stanie zabić wilkołaka to, jaką sieczkę musi robić ten srebrny szatan?
Załadowałem karabin srebrną kulą (wcześniej podchodząc cztery kroki bliżej celu, bo przy takiej celności, jaką zaprezentowało srebro przy pierwszej próbie, trafienie w stodołę z pięćdziesięciu metrów można było uznać za cud)
Wystrzeliłem i trafiłem. I co?
I nic - żel stoi jak stał, a ze ściany za nim posypał się kurz i kawałki drewna. Kula przeszła na wylot podobnie jak pocisk z karabinu przeciwpancernego. Blok miał, co prawda, spora ranę wlotową, ale rana wylotowa była takiej samej średnicy. Kanał rany przelotowej był czysty i równy, zatem twardość kuli niemal uniemożliwiła jaj odkształcenie się, a jej energia nie została przekazana tkankom ciała.
Kula srebrna okazała się totalnie nieskuteczna.
Podsumowując testy mogę stwierdzić, że srebrne kule to prawdziwe marzenie wilkołaka. Nie dość, że są drogie jak cholera (zwykłego chłopa w tamtych czasach na 100% nie było na nie stać), pioruńsko niecelne (tak, jak powiedziałem: trafienie w stodołę z 50 metrów to niemal cud), to jeszcze przechodzą przez ciało nie powodując zbyt poważnych obrażeń.
Zatem srebrną kulą dało się zabić wilkołaka tylko z bliska (najlepiej z przyłożenia) i celując w ważny organ ciała, np. serce lub w głowę. Innej metody skutecznego użycia kuli ze srebra zwyczajnie nie ma.
(Przepraszam, znalazłem takowe zastosowanie - można ją sprzedać i kupić więcej kul ołowianych)
Dyster
Komentarze (7)