lastinn przekleci poczatek

[14 dzień 8 miesiąca 300 roku]

Elyn z Klonicy obudziła się tradycyjnie wraz ze wschodem słońca. Jako jedyna kobieta w rodzinie – jej matka zmarła przy narodzinach młodszego brata – musiała wstawać przed innymi domownikami, by naszykować im śniadanie i prowiant na drogę. Tak wczesna pobudka nie przeszkadzała jej. Przyzwyczaiła się do tego.
Wstała, ubrała się w prostą, lecz schudną sukienkę. Przepłukała twarz, uczesała swoje czarne włosy i zeszła do kuchni szykować jedzenie. Nie przejęła się nawet faktem, że tego dnia wypadały jej dwudzieste urodziny. Podobnie zresztą jak dziwnym snem, który nawiedził ją w nocy.
Śniło jej się, że idzie przez jakieś wielkie miasto. Nie był to zwykły sen. Jej głowa wystawała ponad zabudowania, a z każdym jej krokiem budynki drżały, jakby lada chwila miały się zawalić. Mrówki, a raczej ludzie wielkości mrówek – tego w jakiś sposób była pewna – uciekali przed nią w popłochu.
Jednak to był tylko sen. Elyn, prosta dziewczyna ze wsi nie miała czasu się nim przejmować. Sen skończył się wraz z obudzeniem się i nie miał żadnego znaczenia dla jej życia. Nie mogła się bardziej mylić.

Kilka godzin później, wychodząc z chatki, stanęła oko w oko z dwójką nieznajomych odzianych w płytowe napierśniki, do których przymocowane były dwa rzędy czarnych piór. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jakimś cudem wyczuła ich dużo wcześniej, gdy jeszcze nie wjechali do wioski. Jednak teraz było za późno na działanie. Czarne Skrzydła przyszły po nią. Elyn zdążyła jedynie zakląć, gdy wystrzelona przez jednego z nieznajomych dziwna kula rzuciła nią o ścianę chatki. Uderzenie pozbawiło dziewczynę przytomności.


[20 dzień 10 miesiąca 300 roku]

Słońce leniwie wznosiło się nad wyniosłymi zabudowaniami Bravgii, dumnej stolicy Imperium Abentar. Miasto w pełni zasługiwało na bycie nazywanym rajem. Tutaj nie istniały bieda, smutek, brzydota czy starość. Cała reszta dostępna była w każdej ilości i jakości. Co prawda co jakiś czas znikał ktoś, kto nie pasował do ideału, ale reszta się tym nie przejmowała. W końcu stolica musiała się wyróżniać na tle prymitywnych prowincji.
Jeśli nawet kogoś tknęło sumienie, jego uwaga odwracana była walkami specjalnych gladiatorów. Tak jak tego dnia.

Ulice miasta były zatłoczone różnorodnym tłumem. Najbardziej rzucającą się w oczy grupą byli czarodzieje. Każdy z nich niesiony był w bogatych lektykach oraz otoczony przez umięśnionych służących, piękne służki i podwójny kordon strażników miejskich. Drudzy w hierarchii byli szlachcice i kapłani. Podróżowali oni konno, otoczeni jedynie pojedynczym kordonem straży. Na tym podobieństwa się kończyły. Szlachetnie urodzeni mieli swoich służących i służki, jednak nie w takiej ilości co czarodzieje. Duchowni pozbawieni byli dodatkowej służby. W końcu w przypadku i jednych i drugich pozory trzeba było zachowywać. Najliczniejsi i najmniej wyróżniający się z tłumu – w końcu sami go stanowili – byli mieszczanie. Jedyną ich rozrywką było patrzenie z nienawiścią na tych, którzy byli bogatsi od nich i pomiatanie tymi, którzy byli biedniejsi.
Wszyscy kierowali się ku znajdującemu się na obrzeżach miasta koloseum.


Była to potężna budowa, swą wielkością ustępowała jedynie pałacom rodziny królewskiej. Otaczał ją gruby mur z licznymi basztami. Co ciekawe więcej ich było po wewnętrznej stronie niż po zewnętrznej. Jednoznacznie świadczyło to o tym, że budowlańcom zależało, by trudniej było się wydostać z koloseum, niż się do niego dostać. Wszystko to zostało zbudowane około pięćdziesięciu lat temu. W jednym tylko celu. By być miejscem najważniejszej w roku walki gladiatorów.

- Witam jaśnie nam panujących, miłościwych czarodziejów. Witam szlachetnie urodzonych. Witam służących Szóstce. Witam mieszczan. - mężczyzna odziany w skórzaną zbroję ozdobioną ćwiekami stał na platformie zawieszonej na łańcuchach tuż nad środkiem okrągłej areny. - Zebraliśmy się tutaj wszyscy, by na własne oczy zobaczyć tę niezwykłą walkę. Dla biorących w niej udział, jest najważniejszą w życiu. Jej stawką bowiem jest wolność i zaszczyt dostąpienia do elitarnego oddziału Czarnych Skrzydeł. - zrobił pauzę, którą wypełniły oklaski – Wojownicy, którzy przed państwem wystąpią, przeszli długą, krwawą i naznaczoną bliznami drogę. Wszystko po to, by móc tutaj stanąć i ku chwale Imperium przelewać krew swych przeciwników. Lecz dość tych słów. Najwyższa pora przejść do czynów.
Platforma płynnym ruchem uniosła się do góry, Przestała się unosić, gdy zamknęła półkulę otaczającą właściwą arenę. Półkula wykonana była z czarnego minerału, a przypominała bardziej siatkę niż kraty. Jej zadaniem nie było oddzielenie walczących od publiczności, lecz uniemożliwienie mocy przeklętych sięgnięcia widowni. Od oddzielenia był uzbrojony po zęby oddział wojskowy otaczający arenę kręgiem.
- Pozwólcie, że przedstawię wam uczestników tego niezwykłego wydarzenia. Oto przed Państwem Rzeźnicy! - Potężne wrota na lewo od mężczyzny otworzyły się, wpuszczając na arenę piątkę niemal tak samo wyglądających ludzi.


Nie sposób było rozróżnić ich płci. Odziani w zbroje płytowe stylizowane na łuski, a miejscami na rogi. Każdy nosił hełm zakrywający twarz, z trzema – zapewne ostrymi – szpicami. Do tego dochodził krwistoczerwony płaszcz oraz potężny, dwuręczny miecz Całość sprawiała wrażenie prymitywnej, aczkolwiek groźnej.
Pojawienie się pierwszej drużyny nagrodzone zostało głośnymi brawami. Byli oni ulubieńcami widowni. Od ćwierćfinałów prowincji obowiązywała zasada, że los przegranej drużyny zależał od wygranej. Dla większości kończyło się to tylko plamą na honorze. Wyjątek stanowiło spotkanie z Rzeźnikami. Ci po wygranej gwałcili wszystkie kobiety z przeciwnej drużyny, po czym całość w brutalny sposób mordowali. Stąd zresztą wzięła się ich nazwa i popularność. Gawiedź lubiła takie rozrywki.

- Pragnę przedstawić drugi zespół biorący udział w tym niezwykłym wydarzeniu. - komentator wskazał na drzwi znajdujące się na prawo od niego. - Oto przed państwem Lwie Córy!
Wrota otworzyły się, a na arenę weszła piątka kobiet. W przeciwieństwie do Rzeźników one wyglądały dość przyjaźnie.


Wszystkie były dość urodziwymi blondynkami. Po ich stroju widać było, że preferują uniki niż przyjmowanie ciosów. Skórzane zbroje, kryjące pod sobą kolczugi, miejscami uzupełnione o płytowe elementy. Bez hełmów. Tam gdzie nie było zbroi, było albo gołe ciało, albo czarne stroje. W większości były to sukienki nałożone na spodnie. Do tego dochodziły jeszcze płytowe buty, stylizowane tak, by wydawały się na obcasach i proste miecze dwuręczne.
Tę drużynę widownia przywitała buczeniem. Gawiedź nie lubiła stylu ich walki. A raczej sposobu, w jaki radziły sobie z pokonanymi przeciwnikami. Pomimo dotarcia do samej stolicy, po drodze nie zabiły ani jednego przeciwnika.

- Teraz przejdźmy do najciekawszej części tego wydarzenia. Niech zacznie się walka!
Obie drużyny ustawiły się w typowych dla siebie formacjach. Rzeźnicy ustawili się w klin, skierowany grzbietem w stronę przeciwników. W przypadku Lwich Cór szyk był bardziej złożony. Dwie wysunięte do przodu, dwie wysunięte na boki w środku i jedna z tyłu.
Pierwsi do ataku ruszyli ciężkozbrojni. Trójka z nich posłała w stronę przeciwniczek ogniste kule, kamienne okruchy i lodowe sople. Z każdym wystrzelonym czarem, Rzeźnicy zbliżali się do przeciwniczek.
Lwie Córy nie stały bezczynnie. Dwie stojące na przedzie kobiety wytworzyły bariery z wiatru i gałęzi. Jedna z wysuniętych na bok kontratakowała, wystrzeliwując z dłoni niewielkie, kryształowe igły. Druga kucnęła, dotykając dłońmi ziemi, szykując niespodziankę dla wrogów. Ostatnia, stała z zamkniętymi oczami, nie wykonując żadnego ruchu.
Gdy odległość między zespołami była zbyt mała, by stosować zaklęcia dystansowe, w ruch poszły moce kontaktowe i miecze. Dwóch Rzeźników, którzy do tej pory nie atakowali, przybrali formy zbliżone do niedźwiedzia i słonia, zyskując dzięki temu na sile. Jednak nie mieli okazji z niej skorzystać. Z ziemi wystrzeliły pnącza krępujące im ruchy, a trucizna zawarta w kryształowych igłach zaczęła działać, paraliżując ciało. Wtedy też stojąca z tyłu kobieta otwarła oczy...
- Pro… Proszę państwa. Mamy zwycięzców. Te oto dzielne wojowniczki okazały się najlepszymi gladiatorami w tym… - dalsze wydarzenia na arenie sprawiły, że głos uwiązł w gardle komentatora.


[23 dzień 10 miesiąca 300 roku]

Pomimo wieczornej pory, w karczmie zajęte były jedynie dwa stoliki. Nie wynikało to jednak z nagłego porzucenia przez okolicznych chłopów zwyczaju picia piwa na zakończenie dnia. Powodem tego, była specyfika gości, którzy wybrali sobie dobytek na miejsce swojego spotkania. Przy suto zastawionym stoliku siedziała dwójka mężczyzn. Na pierwszy rzut oka można było pomylić ich ze zwykłymi podróżnikami. Obaj narzucone mieli na siebie podróżne płaszcze. Jednak dokładniejsze przyjrzenie się im pozwalało dostrzec bogate stroje. Nie bez znaczenia był też oddział ciężkozbrojnej ochrony zajmujący sąsiedni stolik, jak i prywatna służka, która krzątała się między mężczyznami a karczmarzem.
- Słyszałeś, co stało się w stolicy w czasie finału? - spytał jeden z dwójki. Był wyższy od swojego towarzysza. Miał jasną cerę, by nie powiedzieć, że trupio bladą, kontrastującą z jego ciemnymi włosami. Głos mógł spokojnie należeć do młodzika, jak i staruszka.
- Masz na myśli to, co odwaliły te wariatki? Lwie Córy czy jakoś tak? - drugi mężczyzna był ciemnoskóry. Tłuszcz znajdujący się niemal na każdym widocznym skrawku jego ciała falował z każdym ruchem. - Słyszałem, słyszałem – kontynuował, gdy rozmówca skinął głową na potwierdzenie – To musiało być wspaniałe widowisko. Kobitki nie dość, że pokonały faworytów walki, to jeszcze wykręciły taki numer.
- Tak, to było coś. Pięć kobiet popełnia samobójstwo, wykrzykując obelżywe hasła pod adresem tych zafajdanych czaromiotów. Szkoda trochę, bo były całkiem ładniutkie – trupo blady oblizał się lubieżnie.
- Tyle niewolnic masz do wyboru, a ty przejmujesz się jakimiś zasranymi przeklętymi? - zakpił drugi.
- Nie mam żadnej przeklętej w swojej kolekcji. Ale nie po to się tutaj zebraliśmy. Ta sytuacja jest dość niepokojąca. Jeszcze jeden taki numer i czaromioty zaczną węszyć na wyspie i wyniuchają to, czego nie powinni. Musimy wysłać tam kogoś, by zbadał sytuację i usunął zagrożenie.
- Masz rację. Nawet wiem kogo. - odparł czarnoskóry.
- Myślisz, że się zgodzi tam trafić?
- Myślę, że nie będzie miał wyboru. A i jakaś przeklęta ślicznotka też się dla ciebie znajdzie.
Obaj zaśmiali się, a karczmarz skulony za szynkwasem zamarł z przerażenia.


[2 dzień 1 miesiąca 301 roku]

Korytarz ciągnął się co najmniej kilometr. Z jednej strony zakończony był olbrzymią salą, mogącą pomieścić wiele tysięcy osób. Z drugiej strony znajdował się magiczny portal. Ściany korytarza zbudowane z surowych głazów, oddalone były od siebie tak, by dwie osoby nie mogły koło siebie stanąć. Pozbawione były jakichkolwiek ozdób. Jedynie co jakiś czas umocowana była zapalona pochodnia.
Korytarzem poruszali się ludzie. Z potarganymi i brudnymi włosami, z resztami ubrań zawieszonymi na wychudzonym ciele i z kajdankami z czarnego materiału spinającymi z przodu ręce. Przygarbieni, z rezygnacją wymalowaną na wymizerniałym obliczu znikali w magicznym portalu.
Przeklęci byli wysyłani na swoją wyspę, oczyszczając społeczeństwo z potworów...

Termin zakończenia rekrutacji: 24.12.2015r.
Ilość graczy: 4
http://lastinn.info/rekrutacje-do-sesji ... -18-a.html

Komentarze

  • Brak komentarzy
Dodaj komentarz