Wyobraźmy sobie pewną sytuację. Mamy kompletnie pozbawioną obowiązków sobotę, możemy ją spędzić według naszych planów. Postanowiliśmy wykorzystać godzinkę, dwie na PBF-a. Siadamy przed naszym wspaniałym monitorem, palce naszych rąk już mogą popieścić przyciski klawiatury, odpalamy komputer. Niedługo później włączamy naszą przeglądarkę, wchodzimy na interesujące nas forum PBF i się logujemy. Patrzymy, o! - jest post w naszym temacie. Już wiemy, że gracze czekają na nas. Oni już wiedzą! I wtedy zaczyna się cała zabawa...
Chciałbym opisać ciekawe zjawisko, które występuje wśród części graczy. Nie będę się skupiał na naszych szlachetnych i nieomylnych mistrzach gry, nie o nich tu mowa. Sam jestem graczem i będę mówił o mych bratnich duszach. Cóż to za zjawisko? Jedni nazywają to „zbieraniem się”, drudzy – i ja do drugich się zaliczam – określają ten fenomen poszukiwaniem weny, uzupełnianiem many przed postem. Wena, co to w ogóle jest? Ano nasz polski słownik informuje mnie, że wena jest zapałem twórczym, natchnieniem. Hm, bardzo ciekawe słowo – wena. Przekształćmy naszą wenę w chęć, ta już brzmi lepiej. Chęć jest jak cep – albo machasz, albo nie machasz, ty masz mambę i ja mam mambę. Wszystko się tutaj zgadza. Mamy sobotę, wolny czas i chęci na naszą internetową rozrywkę. Niemniej, jakoś tak się dzieje, że nie piszemy tego cholernego posta od razu. Jakby monitor wsysał nasze skupienie niczym polskie ubezpieczenia pieniądze. Czujemy w sobie, że coś jest nie tak. W pewien mistyczny sposób tracimy uwagę i zainteresowanie w tym, co chcieliśmy zrobić. Czujemy, że brakuje nam... chęci.
Brakuje nam chęci, a to rodzi pewne rozgałęzienie następnych wydarzeń. Zapewne duża część graczy będzie poszukiwać natchnienia w muzyce. Słuchając „epickiej” muzy, ładujemy nasze zasoby many. Najpierw jeden kawałek, później drugi, czasem powtarzamy ten pierwszy, następnie trzeci... Cholera, minęła już godzina! Inna część populacji lubi sobie popisać na forumowym czacie. Deklarują oni: „Wiedzcie, że nadchodzi odpis, dzisiaj on nastąpi”. Po wygłoszonej deklaracji następują minuty, często godziny, czasem kilkanaście godzin. Posta nie ma. Istnieją także i tacy, którzy miłują obserwację pradawnych obrazów ze świątyni „deviantorskiej”. Szukają malunków mogących skumulować w ich jestestwie metafizyczne siły, a te przelane na pole tekstowe urodzą post – zegarek sobie tyka. Bywają i szaleńcy – ja się do nich kwalifikuję – przeżywający swój post przed jego napisaniem. W moim przypadku wygląda to tak: wstaję z krzesła i chodzę po domu, częściowo przenikając do świata mojej wyobraźni. Matula dziwnie na mnie patrzy, ignoruję to. W oceanie mych myśli kreuję sceny, wczuwam się maksymalnie w postać, widzę, jak macha ona mieczem. Po dłużej chwili siadam do posta... i nic. Mam tak nabrzmiałą od myślenia główkę, że już nie mam ochoty przyciskać w przyciski klawiatury. Post macha do mnie z Nibylandii, rzeczywistość z dezaprobatą kiwa do mnie głową. Ponoć wybrańcy stosują rytuał alkoholizowania siebie... cokolwiek to znaczy.
Jak widzimy, marnujemy czas. Tutaj potencjalny czytelnik – o ile myśli, gdy czyta – może zadać pewno pytanie. Co z tego? Przecież mam cały dzień dla siebie, mógłbym odpisać kiedy zechcę. Teraz podpalmy kurtynkę fałszu i spójrzmy w prawdę. Zawsze jest coś, co może zmienić nasz dzień wolny w syberyjską katorgę. Wyskoczy na nas niedźwiedź zwany „Niespodzianką” i koniec. Był człowiek, nie ma człowieka. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy to kupi, więc spróbuję inaczej. Czy zdajemy sobie sprawę, że marnujemy czas? Skoro odpalamy muzykę, chodzimy po domu, piszemy na sb, karmimy wzrok grafikami – jak mogę wtedy odczuwać marnowanie czasu? Jeśli założyliśmy sobie, że odpiszemy, a zajmujemy się pobocznymi czynnościami, to odległość od naszego mało ważnego postanowienia wzrasta. To tak, jakby wyciągnąć rower z piwnicy schodząc z ósmego piętra, mieszkając na parterze. Dopiero wypełniając nasze zadanie, dowiadujemy się o zmarnowanym czasie. Tak samo jest z „postami na fabule”. Wreszcie go napisaliśmy, lecz czujemy to: skończyliśmy zbyt późno.
Pozwólcie, że wprowadzę jedyną i słuszną definicję zjawiska szukania weny, chlania many. Jest to zjawisko polegające na niekorzystnym przedłużaniu czasu do napisania posta oraz nierzadko na tępieniu własnych chęci do samego pisania na PBF-ie.
Teraz przedstawię tajemnicę z mojego zwoju zaklęć. Inkantacje na pisanie bez weny. Nie traktujcie tego jak poradnik, to zwyczajne wystukiwanie znaków moim sposobem. Uważam, że na większość ludzkich czynności jest jakiś lepszy, gorszy sposób. Przy okazji, być może, poczujecie do mnie większą sympatię, ponieważ zdradzę wam to, jak ja piszę posta. W końcu to jedno z najważniejszych działań na każdym PBF-ie.
Siadam, czytam wypociny kolegi wyżej, od razu przechodzę do pola tekstowego. Wtedy nic nie może mnie powstrzymać – ani boskie zbawienie, tym bardziej diabelskie potępienie. Ja MUSZĘ to napisać, więc piszę. Zazwyczaj pierwszy akapit jest „przepisywaniem” tego, co zrobił użytkownik. Czynię to, aby rozruszać szare komórki. Kiedy napisałem pierwsze kilka zdań, wtedy wiem, że na pewno skończę to, co zacząłem. Wysilam swą kreatywność i kreuję życie mej postaci. Stukam na klawiszach co robi, jak przeżywa zaistniałe wydarzenia, jak myśli o postaci kolegi i reaguje na jej wygląd. Później kończę i wiem, że nie marnowałem czasu.
Faza druga polega na poprawkach. Wiadomo, zawsze coś się trafi, często byk przedrze się przez ogrodzenie i będzie hasać na oczach wszystkich. Skończywszy to, następuje druga faza fazy drugiej. Następuje u mnie zjawisko „fazowania się” wykutym w pocie czoła postem, a potem – gdy jest możliwość – nawijania o tym na czacie. Zaczepiam gracza, który ze mną pisze i zachęcam. Nie – prowokuje go do rozmowy o tym, co napisałem. Zakończywszy to wszystko wzdycham niczym mędrzec.
Zachęcam do dyskusji. Jeśli przetrwaliście humor niskich lotów i filozofowanie gracza, napiszcie o Waszym podejściu do sprawy. I tak wiem, że nie macie racji, ale kto wie – może mnie przekonacie.
A. B. Domowir
Komentarze (20)