Dużo czasu minęło, odkąd napisałem poprzednie dwie części. Najwyższa pora zająć się trzecią, a raczej zebrać do kupy to, co mam porozrzucane w różnych zakamarkach dysku twardego. Pierwsze dwa artykuły skupiały się na czasach starożytnych i średniowieczu. Prawie wszystkie osoby, które dwa teksty przeczytały, były pod wielkim wrażeniem i chcą jeszcze - cieszy mnie to, przyznaję. Nie sądziłem, że aż tak bardzo spodoba się ludziom moje spojrzenie na PBFy pod kątem historii naszego świata. Największy uśmiech na twarzy miałem jednak wtedy, gdy ktoś powiedział coś w rodzaju "czemu podręczniki historii nie są pisane w taki sposób". Mój historyk z liceum, pan Dariusz, którego serdecznie pozdrawiam, pewnie by wybuchł śmiechem, a potem przez kilka chwil wpatrywał się w milczeniu w taką osobę z uśmiechem godnym rekina. Ale mniejsza już o to - w trzeciej części mam zamiar skupić się na nieco bliższych nam czasach, mianowicie na nowożytności. Co to jest, nie trzeba chyba tłumaczyć, dlatego w ekspresowym tempie podam, co chcę opisać mniej lub bardziej dokładnie. Od wieku XV aż do wieku XVIII, czyli renesans, barok, oświecenie, odkrycia geograficzne i kolonializm, z odrobiną reformacji/kontrreformacji. I powtarzam: to nie jest podręcznik historii. Jak chcecie suchych faktów, to sięgnijcie do książek. To, co teraz czytacie, to luźne spojrzenie na nowożytność.

Średniowiecze było znane jako wieki ciemne, bo lud był ciemny i mało ogarnięty. Wiem, to przesada, ale ogólnie tak to można określić. W starożytności kwitła filozofia, nauka, ludzie, jak na ówczesne czasy, byli dobrze wykształceni i radzili sobie w świecie. W średniowieczu tylko szlachta i duchowieństwo mogła się poszczycić nieco lepszym wykształceniem niż reszta społeczeństwa, a i to nie było do końca pewne. Renesans zatem to dosłownie odrodzenie. Odrodzenie tego, co było dawniej, odrodzenie idei, sztuk, nauk, wiedzy, życia. Człowiek nie był więźniem jednej dyscypliny. Bardzo często zajmował się wieloma rzeczami naraz, zarówno zawodowymi, społecznymi, politycznymi czy artystycznymi, osiągając wielkie sukcesy w jednej, mniejsze w drugiej, jeszcze mniejsze w trzeciej, a czwartą traktował jako hobby. Wystarczy wymienić parę nazwisk, by doskonale wiedzieć o co chodzi. Leonardo da Vinci to idealny przykład i na nim mógłbym skończyć, ale jest jeszcze Michał Anioł, Galileusz, Isaac Newton czy nasz Mikołaj Kopernik. To są ludzie, którzy nie tylko interesowali się historią, sztuką i filozofią, ale byli aktywnymi działaczami. Jeśli ktoś był malarzem, to był też pisarzem, rzeźbiarzem, matematykiem, astronomem czy filozofem. To byli ludzie renesansu. Tak zwani polihistorzy, "ludzie wielu dziedzin", a ich osiągnięcia do dziś wzbudzają szacunek i podziw, tak samo jak za czasów ich życia.

To był czas kultury i nauki, powrotu do ideałów starożytności, czerpania z praźródeł i stawiania człowieka na piedestale. Do wspomnianych już wcześniej osób mogę dodać dziesiątki innych artystów, ale nie widzę w tym większego sensu, bo będą to tylko nic nie znaczące nazwiska. Każdy chętny i zainteresowany sam poszuka dokładniejszych informacji, ten tekst nie jest przecież podręcznikiem historii. Warto jednak wspomnieć o kilku ważnych osobistościach, wokół których można by jakoś zakręcić forum, poza wspomnianymi już wcześniej. William Szekspir, czyli największy dramaturg, autor dzieł ponadczasowych, których nie trzeba przytaczać. Giovanni Boccaccio, czyli autor "Dekameronu" i to wystarczy na kawał zabawy na PBFie - postawcie się bowiem w roli bohaterów tej książki albo przyjaciół i znajomych autora. Dante Alighieri od Boskiej Komedii, która choć ciekawa i na poziomie, to może niezbyt spodoba się kościelnym władzom. Po co to piszę? Bo wystarczy choćby zajrzeć do biografii wspomnianych osób, by znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Renesans to całkowite przeciwieństwo średniowiecza, tu nie ma już umartwiania się i roboty od świtu do nocy, jest ciekawość, życie, nauka, kultura na każdym poziomie. Śmiało można więc wykorzystywać Szekspira, który szuka pomysłów do nowych sztuk - na przykład dowiedział się o jakimś konkretnym wydarzeniu, które posłużyło mu za podstawę do "Snu nocy letniej". Może naprawdę widział elfy, czarownice i inne niesamowite istoty? Albo tragiczna historia miłości kochanków z jakiegoś dalekiego zakątka Anglii czy Włoch tak bardzo ruszyła serce pisarza, że postanowił to spisać dla potomnych? Tak samo można zrobić w przypadku Leonarda i z nim poszaleć, pomagając przy pracach nad wynalazkami, obrazami czy notatkami albo i nad czymś znacznie poważniejszym, jakimś tajnym projektem dotyczącym starożytnego stowarzyszenia asasynów ze Wschodu...

Pomijam dyskusyjne kwestie dotyczące tego kiedy, gdzie i jak zakończyło się średniowiecze i jak rozpoczął się renesans. Od razu przejdę do sedna, zaczynając od kwestii religijnych, które za sprawą wynalezionego druku zyskały na sile. Rozpowszechniono słowa pisane wśród społeczeństwa oraz, co znacznie ważniejsze, ograniczono monopol duchowieństwa na oświatę i wiedzę. Druk stał się więc podstawową drogą przenoszenia idei, myśli, wiadomości, wzorów, historii. Taką pierwszą prawdziwą księgą, która ukazała się drukiem, była oczywiście Biblia, a niedługo potem druk wykorzystywano do głoszenia własnych poglądów, co też uczynił Luter, ale o tym później.

O religii można mówić długo, dlatego dalej w tekście bardzo ogólnie zajmę się zagadnieniem reformacji i kontrreformacji. Teraz jednak chcę się skupić na Borgiach, znanych pewnie z serialu pod tym samym tytułem oraz z gier z serii Assassin's Creed. Borgiowie znani byli z bardzo głębokiego zaangażowania w życie kościelne i polityczne, a według niektórych tylko troska o własną rodzinę była większa niż to zaangażowanie. Ich rządy były zdemoralizowane, a sami Borgiowie oskarżani byli o mnóstwo patologii, przestępstw oraz zbrodni. Od nepotyzmu i ogromnej korupcji zarówno władz świeckich, jak i duchownych, poprzez handel kościołem, aż po kazirodztwo i bardzo liczne zabójstwa. Nie byli jednak okrutnymi psychopatami, którzy świata nie widzą poza pieniądzem i seksem. To byli prawdziwi mecenasi sztuki i wielu artystów dzięki wkładowi Borgiów w ich działalność mogło realizować się w swoim fachu. Nic więc dziwnego, że dwór Borgiów bardzo często gościł najznakomitszych artystów epoki, a to wszystko było zanim na tronie w Stolicy Piotrowej zasiadł ojciec rodziny.

Rodrigo Borgia, zanim został papieżem Aleksandrem VI, przez kilkadziesiąt lat (chyba 30, czy coś koło tego) był tak zwanym "numerem dwa" w Rzymie. Przebywał przy różnych papieżach i ważnych osobistościach, ale nie wychylał się zbytnio i nie szalał, a według różnych źródeł był albo kimś w rodzaju skarbnika i trzymał pieniądze Watykanu w garści, albo był kimś w rodzaju kanclerza. Nie jest to jednak aż tak ważne, na potrzeby gry można nagiąć odpowiednio fakty historyczne, by osiągnąć konkretny cel. Kiedy umarł papież, konklawe miało za zadanie wybrać nowego - faworytami byli właśnie Rodrigo Borgia i Giovanni della Rovere. Obaj jawnie kupowali głosy, ale jeden był bogatszy i miał lepszych ludzi do przekonywania tych, których nie dało się kupić, więc Borgia zwyciężył i przyjął imię Aleksandra VI. Jego rządy to fala licznych skandali, ekscesów i oznak zepsucia moralnego, które w sumie można określić, jako kolejny fundament do późniejszej reformacji. Jak bowiem inaczej opisać przyjęcia, na których było kilkadziesiąt dam do towarzystwa zabawiających nie tyle wiernych, co kapłanów?

Zmierzam do tego, że Borgiów można wykorzystać jako pierwszą włoską mafię. W sumie to Mario Puzo, autor Ojca chrzestnego, właśnie tak to chyba opisał. Chronienie członków rodziny za wszelką cenę, mordowanie wrogów, oszustwa finansowe, nieślubne dzieci, wielka władza, kontakty i możliwości. To wszystko było na porządku dziennym i można to odnieść do niemalże każdego większego rodu, ale Borgiowie wyróżniali się jednak tym, że głową rodziny był papież. Szef wszystkich szefów. Borgiowie nie mieli skrupułów, są po dziś dzień symbolem intryg, okrucieństw, cynizmu, skrytobójstwa i krzywoprzysięstwa. Łamali wszelkie układy kilka dni po ich zawarciu, jeśli mieli w tym cel, przeciwników albo topili w Tybrze, albo posyłali na tamten świat za pomocą trucizny, stryczka czy ostrego noża wbitego w nerki w tłumie. Pomyślcie więc - normalne forum o renesansowych Włoszech, cudna sprawa. Piękno, kultura, nauka, sztuka. Rynek, na którym jakiś początkujący malarz tworzy swój obraz, żyć, nie umierać, aż tu nagle pada na twarz, na środku placu i wokół stygnącego ciała pojawia się kałuża krwi. Tłum zaczyna szeptać, że naraził się Borgiom i wszyscy pospiesznie opuszczają miejsce. Brzmi dobrze? Brzmi doskonale. A to dopiero początek.

Zagadnienie, które chcę teraz poruszyć, jest spore i ciężko je opisać w krótki i przystępny sposób, dlatego od razu zacznę sypać linkami do Wikipedii, by oszczędzić i sobie, i czytelnikom czasu. Reformacja to, w bardzo ogólnych założeniach, ruch mający na celu odnowę chrześcijaństwa i powrót do jego szczytnych założeń. Według Lutra, mnicha, od którego niejako zaczął się cały ten proces, religia zaczęła upadać. Kościół zamiast wychodzić do ludzi i wspierać ich, stał się instytucją niewiele różniącą się od kramu czy piekarni, gdzie za odpowiednią opłatę można było uzyskać nie tylko rozgrzeszenie, ale i całkowity odpust win. Ponadto rosnące problemy wewnętrzne i wystąpienia wielu duchownych i uczonych tylko potwierdzały słuszność Lutra. Rozluźnienie dyscypliny kościelnej, powszechna ignorancja duchowieństwa, zbyt liczne przywileje tego stanu, handel godnościami i urzędami kościelnymi, sakramentami oraz dobrami duchowymi to było coś, co nijak nie pasowało do nauk Jezusa. Swoje tezy przybił do drzwi kościoła, rozesłał je także do swoich przyjaciół i znajomych, pragnąc, by jak najwięcej ludzi się o tym dowiedziało. Dowiedział się też Kościół i - jak to zwykle bywa - Luter stał się wrogiem.

Z początku nie było to nic groźnego - po prostu Rzym uznał, że mnich bredzi i jak przeprosi oraz ukorzy się przed Stolicą Apostolską, wszystko będzie dobrze. Luter nie miał jednak zamiaru tego robić, ba, spalił nawet ze swoimi uczniami, studentami i znajomymi bullę papieską, co już jest świetnym punktem wyjścia, może nie tyle dla całego forum, co dla kilku przygód albo pokierowania fabułą gry w jakimś konkretnym kierunku. Co, jeśli jednym ze znajomych Lutra byłby ktoś z graczy? Albo gdyby Luter poprosił kogoś z graczy o pomoc, bo naraził się papiestwu swoimi tezami? Niby nic takiego, ale można z tego skorzystać. Zwłaszcza, że za Lutrem poszli inni ludzie, a więc z Niemiec ruch reformacyjny rozszerzył się na Skandynawię, Francję, Czechy, Węgry, Polskę, Niderlandy, Anglię i Szwajcarię. Nie będę opisywał na czym skupiają się poszczególne odłamy, bo jest tego sporo, więc po prostu skorzystam z Wikipedii, po raz kolejny. Luteranizm, anglikanizm, kalwinizm oraz anabaptyzm to tylko niektóre z nowych odłamów, jakie powstały wskutek działalności Lutra. Warto wspomnieć o tym, że reformacja była główną przyczyną licznych wojen religijnych z wojną trzydziestoletnią na czele. W ich wyniku w większej części Europy przyjęto zasadę "czyja władza, tego religia", oznaczającą po prostu to, że władca decydował o wyznaniu swoich poddanych, a kościół nie miał zbyt wiele do gadania. Kontrreformacja była z kolei na reformację odpowiedzią, która pojawiła się po zakończonej już wojnie w celu odbudowy własnej potęgi oraz politycznych, gospodarczych i kulturalnych wpływów. To właśnie wtedy pojawiło się coś, co powinno ucieszyć wiele osób. Inkwizycja. System śledczy i sądowniczy utworzony w celu wyszukiwania, nawracania i karania heretyków w oparciu o postanowienia ujęte w dokumentach soborowych, synodalnych oraz bullach papieskich, to prawdziwa skarbnica pomysłów na forum. Powołana do walki z wszelkimi ruchami heretyckimi, czarownicami i czarami, głosicielami teorii niezgodnych z dogmatami i oficjalną doktryną Kościoła. Teoretyczne podstawy dla działania Inkwizycji wypracował św. Tomasz z Akwinu w jednym ze swych dzieł już wieki temu. Twierdził, że heretyków nie należy tolerować, lecz trzeba karać śmiercią. Bardzo często więc ofiarami Inkwizycji stawali się uczeni i teologowie czy nawet ludzie niewygodni dla władz Kościoła lub lokalnych społeczności katolickich.

A teraz dodajmy do Inkwizycji ludzi popierających reformację, ludzi, którzy chcą zmian, ludzi, którzy są oskarżani o czary, ludzi, którzy są chorzy psychicznie i ludzi, którzy w jakiś sposób narazili się komuś ważnemu, a otrzymamy cudowny materiał na zabawę w śmiertelnego kotka i myszkę. Niech ktoś z graczy szepnie odpowiednie słówko gdzie trzeba, a za parę dni sytuacja stanie się bardzo poważna. Odpowiednie wykorzystanie Inkwizycji na forum można porównać do świetnego thrillera, który trzyma w napięciu cały czas i nie zostawia widza obojętnym. Albo nawet i coś takiego - ktoś z bliskiego otoczenia graczy, prawdziwy katolik, osoba udzielająca się w kościele i w ogóle, zapada na dziwną chorobę. Jest blady, często mdleje, słońce go razi i źle się czuje, ktoś stwierdza, że to sługus diabła i pije krew niewinnych dzieci, no wampir-szatanista panie to jest i mi krowę ubił. A on jest tylko chory na porfirię. I już, wątek gotowy. Albo został naprawdę ugryziony przez wampira/wilkołaka i cierpi, ale lokalna szkoła magii nie chce się mieszać do spraw mugolskiego świata.

Początkowo władze kościelne przez bardzo długi czas nie miały pojęcia, jakich środków należy użyć wobec heretyków. Od dawnych czasów, od starożytności, tradycyjnymi środkami przeciwko herezji były w końcu zwykłe napiętnowanie i pokuta, a w ostateczności ekskomunika, czyli wykluczenie z grona wiernych. To wystarczało dla społeczeństwa prostego, nieobytego z wiedzą, łatwego do manipulacji. Dzięki drukowi jednak wszystko było znacznie łatwiej dostępne, ludzie otwierali się na nowe rzeczy i poszerzali swą wiedzę, a mając do dyspozycji inne odłamy chrześcijaństwa, zwykła pokuta tylko zachęcała do odłączenia się od głównego nurtu. Ekskomunika, zamiast straszyć i niemalże skazywać na wieczne potępienie, stała się czymś w rodzaju prostej i legalnej drogi do opuszczenia religii. Można to właśnie wykorzystać, tworząc na forum kilka postaci niezależnych, które zachowują się wprost skandalicznie i po prostu drwią sobie z wiary i religii, wiedząc, że w najgorszym przypadku dostaną kilka batów na plecy i zostaną wykluczeni ze społeczności religijnej. Pośród duchowieństwa wybuchła więc dyskusja, co robić z heretykami różnego rodzaju, skoro dyskusje i nagany nie odnoszą żadnego skutku. Wytworzyły się niejako dwa obozy - niektórzy chcieli za wszelką ceną próbować nawrócić owieczki słowem, inni zaś nieśmiało twierdzili, że trzeba karać tych, którzy ośmielili się odwrócić od jedynej słusznej wiary. Pojawiały się też pierwsze samosądy, które choć były brutalne i okrutne, to jednak odnosiły skutek, a potem wszystko poszło już z górki. Nie znaczy to jednak, że Inkwizycja stała się narzędziem zagłady, o nie. Dalej funkcjonowały rozmowy, nagany, przesłuchania oraz wielkie i bardzo długie dyskusje na tematy teologiczne, bo chodziło w końcu o ludzi, a nie pogańskich barbarzyńców. Jeśli "kulturalne" dyskusje nie przynosiły żadnego efektu, dopiero potem pojawiały się brutalniejsze metody, które miały za zadanie wydobyć prawdę albo skłonić do przyjęcia jedynej prawdziwej wiary.

Znany skecz Monty Pythona opisuje metody działania Inkwizycji w humorystyczny sposób, jednak doskonale w nim widać o co chodzi. Szpiegostwo, donosicielstwo, przesłuchania, tortury fizyczne i psychiczne, areszty domowe, dręczenie, palenie dzieł i palenie heretyków na stosach, to tylko część metod, które może stosować inkwizycja na danym forum. Wśród inkwizytorów największą sławę, w spisie dokumentów kościelnych nawet wyróżniony jako "gorliwy obrońca prawowierności", zdobył dominikanin niemiecki Sprenger, autor książki Malleus maleficarum" opisującej jak szukać heretyków i jak z nimi walczyć (angielską wersję można bez problemu znaleźć w sieci, ale to jest naprawdę wielkie tomiszcze, mając ponad siedemset stron). Książka Sprengera pozostaje w bezpośrednim związku z bullą papieską, wg. której każda czarownica pozostaje w stosunku płciowym z diabłem - jak zareagują na taką wieść nauczyciele i uczniowie Hogwartu czy innej szkoły magii, wiadomo. Co ważniejsze, procesy czarownic były bardziej popularne w krajach zreformowanych, to znaczy protestanckich, niż w tych, które pozostały wierne podstawowej religii.

Procesy czarownic można wykorzystać choćby w taki sposób, zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych (w późniejszych latach, ma się rozumieć). W tym przypadku pojawiają się pierwsze amerykańskie szkoły magii, łączące klasykę europejskiej nauki z nowymi, dzikimi i nieokiełznanymi czarami rdzennych mieszkańców. Niewinne dziewczyny oskarżone przez zawistne koleżanki czy sąsiadów, którzy z zasady chcą dopiec innym, prawdziwe czarownice, które nie przejmują się ogniem i tylko się bawią czerpiąc z tego przyjemność oraz po prostu przestępcy, którzy pod pretekstem czarów oddają się bluźnierczym, lubieżnym i odrażającym praktykom i mordom, narażając prawdziwe czarownice i prawdziwych czarodziejów na problemy, nie wspominając już o zwykłych ludziach. Ten pomysł wymagać będzie naprawdę solidnego opracowania, bo w przeciwieństwie do wielu forów o Harrym Potterze, tutaj akcja musiałaby się toczyć na trzech planach, tj. mugole niesłusznie oskarżani o czary, mugole, którzy wierzą w czary i dzięki temu są zbrodniarzami oraz magiczni, którzy muszą sobie radzić w tym burdelu i ratować młodych adeptów magii przed śmiercią. Miła odmiana, oryginalna, ciekawa fabularnie i oferująca coś innego od tego, co znamy z forów opartych o twórczość J.K. Rowling. Mamy cały świat do dyspozycji, tysiąc lat historii, czemu więc trzymać się kurczowo jednego, małego elementu?

Mając w pamięci Inkwizycję, polowania na czarownice, reformację i ogólny upadek moralny Kościoła, warto się zastanowić nad pewną rzeczą. Kim naprawdę jest grzeczny i kulturalny mąż i ojciec, szanowany członek społeczeństwa? Gdzie on chadza wieczorami i kim są jego znajomi, których nie sposób opisać? Otóż w renesansie powstawały pierwsze "stowarzyszenia", gdzie można było kulturalnie spędzić czas, czy to paląc fajki i cygara, pijąc wytrawny alkohol, czy choćby dyskutując o polityce z wykształconymi ludźmi, w przeciwieństwie do licznych tawern i barów, gdzie przebywali ludzie z każdej warstwy społecznej. O co mi chodzi? O kluby. Elitarne kluby dla osób wybranych. Konkretnie o jeden. "Hellfire Club" był tajemniczy, pociągający, elitarny i na granicy między dobrem a złem. Dosłownie. Wiele osób posądzało członków klubu o satanizm, co nie powinno nikogo dziwić. Dodawało to dreszczyku emocji, a skoro w Anglii nie rządził papież i Watykan nie miał zbyt wiele do powiedzenia, można się było względnie bez problemów bawić.

W rzeczywistości w tym klubie chodziło raczej o oddawanie się grzesznym przyjemnościom jak pijaństwo, bluźniercze, acz kulturalne dyskusje, czasami wyśmiewanie religii, a także rozpusta, bo do klubu wstęp miały kobiety. Po prostu rób to, na co masz ochotę, a przy jednoczesnej tajemniczości otaczającej Klub Ognia Piekielnego niewątpliwie był on pociągającą rozrywką dla znudzonych angielskich elit. Z tego, co wyczytałem w internecie, nie można mówić o jednym tylko klubie, było ich kilka, w różnych miasta, w różnych czasach. Łączyło ich jednak jedno: zrzeszały wąską, elitarną grupę osób wpływowych politycznie, co dodatkowo działało na społeczną wyobraźnię. A kto wie, może w jakiś klubie naprawdę był czarodziej lub czarownica...

Inną rzeczą, o której warto napisać, był pożar Londynu w roku 1666. To aż się prosi o wykorzystanie, nie tylko ze względu na datę, która kojarzy się z szatanem. Według Wikipedii pożar wybuchł w piekarni we wschodniej części miasta i z powodu wiatru i konstrukcji budynków z materiałów bardzo łatwopalnych ogień rozszerzył się na całe miasto. Już samo to wystarczy, by nadać smaczku forum z akcją w Londynie. Powiedzmy jednak, że ten pożar nie był naturalny. Co, jeżeli został wywołany przez magię, by usunąć dżumę, która zbierała żniwo od dłuższego czasu? Co, jeśli winę ponosi jakaś czarownica, która chciała dobrze i przeliczyła się ze swoimi możliwościami? Przecież to materiał na naprawdę świetne przygody w zrujnowanym mieście, zwłaszcza, że z tego co wiem, to chyba tylko pięć czy sześć ofiar śmiertelnych było. To wręcz niesamowicie mało jak na coś, co pochłonęło 2/3 tak wielkiego miasta. Dajmy sobie spokój z "mhrocznymi i zuymi" przeciwnikami i postawmy graczy przed czymś innym, czymś, co okazuje się znacznie bardziej skomplikowane. Z jednej strony epidemia dżumy, śmiertelnie niebezpieczna co pokazała już historia, a z drugiej pożar, który choć usunął zarazę, mógł równie dobrze przynieść znacznie więcej ofiar. Czy to był dobry krok? Czy podpalenie własnego miasta jest moralne, by osiągnąć wyższy cel? W końcu, jak pisał Machiavelli, "cel uświęca środki". Odbudowa zniszczonej stolicy, a w tle magiczne śledztwo, mające na celu odkrycie kto tak naprawdę odpowiada za tę tragedię może dać sporo frajdy i jest naprawdę inna niż wszystko, co można było do tej pory przeprowadzić. Sprawczyni lub sprawca chciał dobrze, ale jest przerażony tym, co zrobił i ukrywa się, przeczuwając, że władza - zarówno magiczna, jak i nie - chce jego zguby.

Zostawmy więc Stary Świat i jego problemy, zmierzając w stronę wielkich odkryć geograficznych. Dlaczego w ogóle nazywamy te odkrycia "wielkimi"? Prosta i głupia z pozoru odpowiedź brzmi "bo takie były". Mieszkańcy Europy o świecie wiedzieli tylko tyle, że jest. Na zachodzie kończy się morzem, na wschodzie lądem, na północy jest zimno, a na południu za morzem jest gorący ląd. Ta wiedza pochodziła głównie z informacji kupców podróżujących Jedwabnym Szlakiem do Azji, zapisków ze średniowiecza dotyczących basenu Morza Śródziemnego lub po prostu z czasów starożytnych, a więc była bardziej mitami czy legendami niż faktycznymi, potwierdzonymi informacjami, co jednak może posłużyć za materiał na fajne forum dotyczące poszukiwań mitycznych lądów (baaaardzo naciągając fakty można tu posłużyć się Atlantydą, Mu, Lemurią, czy Hyperboreą, bo część z nich dopiero w XIX i XX wieku zaczęła fascynować ludzi) albo po prostu jako baza wyjściowa do czegoś większego. W każdym razie, wiadomo było, że na wschodzie jest cywilizacja. Owszem, prymitywna i niebezpieczna, chcąca skrzywdzić chrześcijański świat, czego dowiodły wyprawy krzyżowe i liczne walki z muzułmanami, ale jest. Nie wszyscy jednak byli gotowi chwycić za miecz i ruszyć do boju. Sporo osób chciało po prostu handlować i odkrywać nowe światy.

W Europie ludzi było coraz więcej, zaczynało brakować ziemi, którą można było sensownie zarządzać, gospodarka powoli chyliła się ku upadkowi z powodu zakończenia wojen i rozpętania nowych, był coraz trudniejszy kontakt handlowy ze wschodem i zachodem, narastały niepokoje społeczne. Ponadto część wysoko urodzonych mężów chciała zyskać sławę i bogactwo, ale nie było ku temu możliwości, bo do wojaczki nie było zbyt wielu chętnych z prostego powodu; za duże ryzyko, zbyt mało można zyskać. Dopiero kiedy Hiszpanie i Portugalczycy zaczynali coś nieśmiało przebąkiwać o poszukiwaniu nowej drogi do Indii oraz Azji i nawiązaniu lepszych kontaktów handlowych coś zaczęło się dziać. Handel przyprawami, kruszce szlachetne i nie zapominajmy o oczywistej chrystianizacji zagubionych owieczek. To wszystko sprawiło, że coraz więcej ludzi zaczynało skłaniać się ku dalekim podróżom i odkryciom. Równie silna była najzwyklejsza, ludzka, prosta ciekawość. Przeciętny człowiek nie miał pojęcia, czym jest Afryka, możliwe, że nawet nie wiedział, że za morzem na południu istnieje kolejny kontynent, a jak wiedział, to w jego wyobrażeniu był to niezbyt wielki kawał gorącej, piaszczystej i nieprzydatnej do niczego ziemi. Morze na zachodzie ciągnęło się pewnie aż po horyzont, gdzie czaiły się wielkie potwory gotowe pożreć statki i marynarzy, a jak nie, to i tak śmiałków czekała śmierć. Bo tak.

Wielkie znaczenie miały tu relacje i opowieści kupców, którzy dotarli do celu i powrócili, jak na przykład Marco Polo. To działało na wyobraźnię naprawdę wielu ludzi. Problem w tym, że wyprawy lądowe trwały nieraz i wiele lat, a efekt był niepewny. Nie tylko ze względu na odległość, ale i zagrożenia, jakie czekały na podróżnych na całej trasie, zarówno pod względem chorób, nieprzystępnych warunków atmosferycznych i geograficznych (w stylu "bój się Boga, za dnia skwar piekielny na tej pustyni, a nocą zamarznąć na kość można" na przykład), jak i znacznie bardziej niebezpiecznych bandytów oraz targanych walkami rejonów świata. Takie podróże nie pomagały w wielkim stopniu w rozwoju geografii czy handlu albo i nauki, ale wystarczająco poszerzały wyobrażenia o świecie oraz co ważniejsze, skłaniały ludzi do dalszych podróży. I to jest bardzo ciekawy motyw, który można wykorzystać na forum. Karawana do Indii, Chin czy po prostu do Azji, krainy wręcz legendarnej, pełnej bogactw i dóbr, przez dzikie i nieprzyjemne regiony. Bez konkretnego początku, bez konkretnego końca, po prostu sama podróż przez świat i poznawanie nowych miejsc, aż wreszcie dotarcie do celu i ruszenie w drogę powrotną. Brzmi ciekawie? Brzmi. Można tutaj jeszcze podpiąć wyprawy misyjne do dzikich rejonów świata, z młodymi i starymi kapłanami, którzy chcą głosić Słowo i ratować owieczki przez Sądem, aż tu nagle pojawia się coś niezbyt przyjemnego w postaci gromady bandytów, którzy ścinają łby misjonarzom.

Prawdziwy rozkwit podróży i odkryć nastał dopiero wtedy, gdy pojawił się niejaki Henryk Żeglarz, król Portugalii, który wspierał żeglarzy, odkrywców i ludzi nauki tak bardzo, jak tylko był w stanie. To założyciel uniwersytetu, pierwszej akademii morskiej i w ogóle wspaniały człowiek. To właśnie dzięki niemu można było przeprowadzić multum podróży. Portugalia dzięki doskonaleniu metod nawigacji i budowy okrętów bez większych problemów nawiązała handel z ludami zachodniej Afryki, gdzie zaczęto zakładać kolonie. Pod koniec wieku wyprawy badawcze podjęto z nową energią, chcąc oczywiście dotrzeć do Indii, ale rozmiary Afryki okazały się zbyt wielkie. Czarny Ląd przerósł najśmielsze oczekiwania ludzi - bardzo ważne jest to, że nikt albo prawie nikt nie zapuszczał się w głąb kontynentu, więc poza północnymi rejonami i zachodnim wybrzeżem była to prawdziwa biała plama na mapie. Co to znaczy, nie muszę chyba tłumaczyć... pełna dowolność jest. Dzikie afrykańskie plemiona, wyprawy misyjne, walki ze zwierzętami, budowa miast i próba cywilizowania nowego świata, może nawet odkrycie jakiejś szkoły rytualnej magii afrykańskiej, jako opozycja do europejskich szkół w postaci Hogwartu, kto wie. W każdym razie podróż wzdłuż afrykańskiego wybrzeża w końcu się opłaciła i Bartolomeo Diaz dokonał bardzo ważnego odkrycia. Niewielki kawałek ziemi został nazwany Przylądkiem Burz, jednak portugalski król zmienił nazwę na Przylądek Dobrej Nadziei, bo było to miejsce, którego osiągnięcie dawało nadzieje na dotarcie na Daleki Wschód i tak też się stało, ale dopiero po wielu, wielu latach.

Flota złożona z czterech okrętów, którą dowodził Vasco da Gama, przez bardzo długi czas płynęła wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki, aż w końcu minęła wspomniany już przylądek i skręciła na północ, docierając do Indii. Wschodni szlak do tego kraju i ogólnie do Azji został w końcu przetarty, co względnie szybko przerodziło się w prawdziwy szał w Europie. Droga lądowa nieznacznie straciła na znaczeniu, bo była trudniejsza i bardziej niebezpieczna, ale w gruncie rzeczy wszystko zaczęło iść ku lepszemu. Handel się ożywił, kontakty ze światem zaczęły rosnąć, Portugalia stała się imperium. Ciekawym wyjściem może być gra jako członek załogi jednego z okrętów, który dla dobra własnego i dla dobra kraju chce dokonać wielkich rzeczy. Bunty na pokładzie, choroby, sztormy, odpoczynek w portach i walka z lokalną ludnością czy po prostu starcia z piratami.

Tutaj jednak warto się zastanowić choćby przez chwilę, czy chodzi nam o piratów-piratów, którzy dokonywali napadów, mordowali i gwałcili co się dało, a potem zatapiali okręty, czy o romantycznych bojowników o własne dobro, którzy brzydzili się przemocą. Piractwo istniało od zawsze, ale tylko nieliczni piraci mogli w "spokoju" wykonywać swoją robotę. Tak zwany korsarz, to po prostu pirat pracujący dla konkretnego władcy. W zamian za bezpieczeństwo od armii i prawa czasami trzeba było oddać część łupów, ale opłacało się i to bardzo. Ci "legalni piraci" posiadali bowiem dokumenty, które dawały im prawo do normalnego, legalnego, bezproblemowego funkcjonowania na wodach i w portach, na takich samych lub na bardzo podobnych prawach jak marynarka wojenna. Trzeba też pamiętać, że nikt nie miał pojęcia o istnieniu Ameryki Północnej i Południowej, przynajmniej początkowo. Wszyscy piraci trzymali się więc wschodnich wód, wokół Europy, basenu Morza Śródziemnego, Afryki oraz Indii. Karaiby to przyszłość, niezbyt daleka, ale przyszłość.

Krzysztof Kolumb również myślał o podróży do Indii i Azji, jednak w nieco inny sposób niż pozostali. Opierając się na wyliczeniach i wiedzy uczonych był przekonany, że płynąc na zachód dotrze w końcu do celu. Przedstawił swój pomysł oraz punkt widzenia królowi, ten jednak po konsultacji ze specjalistami stwierdził, że nic z tego nie wyjdzie i nie warto tracić czasu. Kolumb próbował tego samego u władców Hiszpanii, Anglii i Francji, ale cały czas odpowiedź była ta sama. Odmowa pomocy. Mimo przeciwności nie poddawał się i postanowił spróbować raz jeszcze. Rozmowy na dworze okazały się pozytywne i monarchowie zgodzili się sfinansować jego wyprawę, a nade wszystko uczynić go admirałem, władcą, gubernatorem, szefem i naczelnikiem wszystkiego, co odkryje. Mając do dyspozycji trzy okręty ruszył w długą podróż w nieznane, wierząc, że dotrze do celu, do Indii. Choć był przekonany, że jest w Azji, tak naprawdę dotarł na zupełnie nowy kontynent, nieznany wcześniej. Wiele miesięcy poświęcił na badanie okolic, aż w końcu wrócił do Europy, obwieszczając dumnie, że dotarł do Nowego Świata. Kolumb brał udział jeszcze w trzech wyprawach do Ameryki, ale dopiero Amerigo Vespucci zdołał udowodnić, że to jest nieznany ląd, który został nazwany jego imieniem. Hiszpania i Portugalii były więc jedynymi sensownymi potęgami i liczącym się siłami w odkrywaniu nowych lądów. Oba kraje mogłyby nawet toczyć wojnę i wyrzynać się wzajemnie, ale na szczęście podpisany został traktat, według którego mniej więcej w połowie oceanu, na środku Atlantyku, wyznaczona została umowna granica. Ziemie położone na zachód od niej miały należeć do Hiszpanii, na wschód - do Portugalii. Jak pisałem wcześniej, można i tutaj wcielić się w załogantów płynących do Nowego Świata albo w role pierwszych kolonistów i misjonarzy, którzy próbują stworzyć cywilizację w dzikich, pogańskich rejonach świata.

Jakiś czas potem Ferdynand Magellan wszedł w posiadanie map, na podstawie których stwierdził, że wie jak minąć Nowy Świat i dotrzeć w nieznane wcześniej rejony świata. Zaczął podróże po dworach możnych i władców, by zgromadzić odpowiednie fundusze, aż w końcu ruszył z pięcioma okrętami, stawiając sobie za cel opłynięcie całego świata i przyćmienie wszystkich poprzednich odkryć geograficznych. Ambicje wielkie, które w dodatku niezbyt się podobały wszystkim - władze hiszpańskie traktowały z rezerwą cały ten pomysł, zdarzyło się nawet, że wysłały w pościg własne okręty, ale Magellan zdołał uciec. Żeglarz płynął wzdłuż wybrzeża Ameryki Południowej, aż dotarł do niewielkiego skrawka lądu, który później został nazwany jego imieniem. Po przekroczeniu cieśniny okręty wpłynęły na wielkie, bardzo spokojne wody, co jednak było złym zwiastunem. W niedalekiej przyszłości, kiedy kolejne wyspy i tereny były dołączone do chrześcijańskiego, cywilizowanego świata, nadeszła śmierć w walkach na Filipinach. Dzicy rzucili się i zamordowali Magellana, a resztka jego załogi ledwo zdołała ujść z życiem i kontynuować podróż, aż w końcu "szczęśliwie" powrócili do rodzinnych stron. Całość trwała trzy lata i z pięciu okrętów tylko jeden, z niepełną załogą, zdołał dotrzeć do celu. Świat był już niemal całkowicie znany - Europa, Afryka, Ameryka Północna i Południowa oraz Azja. Według wikipedii Australię odkryli Portugalczycy, jednak nie dzielili się z nikim tą informacją przez długi czas i dopiero pojawienie się holenderskich odkrywców umożliwiło dostęp do tego kontynentu. Antarktyda pozostawała tymczasowo poza zasięgiem ludzi, bo skute lodem ziemie nie oferowały teoretycznie nic wartościowego, zarówno pod względem gospodarczym, jak i nawet naukowym czy geograficznym (wyobraźcie sobie rozmowę dwóch odkrywców - "Dotarłem do serca lodowej krainy, mój panie!" "I co mnie to, zimę mamy co roku, spójrz na moją indiańską żonę.")

Dotarliśmy więc do Nowego Świata. Z początku Europejczycy nie przywiązywali aż tak wielkiej wagi do tego, że odkryto nowy kontynent, bo mimo wszystko nie tego oczekiwano. Droga do Indii została już znaleziona innymi metodami (wzdłuż wybrzeża Afryki i szlakiem Magellana), więc Ameryki nieco zeszły z pola zainteresowania, przynajmniej do pewnego czasu. Kiedy zbuntowani żołnierze zorganizowali niezbyt legalną wyprawę do Nowego Świata skuszeni nowymi możliwościami i w sumie brakiem jakichkolwiek praw, założyli tam pierwszą kolonię. Potem wszystko poszło już w miarę sprawnie. Nie będę opisywał wszystkiego jak leci, bo to jest materiał na osobny cykl artykułów, postaram się przedstawić to, co się działo na terenach amerykańskich aż do uzyskania niepodległości przez Stany Zjednoczone.

Zanim powstały liczne kolonie brytyjskie, francuskie, hiszpańskie, holenderskie i bogowie starzy i nowi wiedzą jakie jeszcze, obie Ameryki były zaludnione przez miliony ludzi najróżniejszego pochodzenia. Rodowitych Amerykanów można podzielić na północnych i południowych, ale pojawia się tutaj drobny problem. Wszystkich plemion jest bardzo dużo, opisanie ich dokładnie lub nawet ogólnie przekracza moje możliwości, więc po prostu dam ogólne linki do Wikipedii, gdzie będzie można dokładniej poczytać o wszystkim, co może się wydać interesujące i warte wykorzystania w czasie gry. Warto bowiem pamiętać, że Nowy Świat to nie tylko sama ziemia, którą odwiedzili Europejczycy, ale przede wszystkim ludzie, którzy tam mieszkali bardziej się różnili, niż byli do siebie podobni.

Indianie z Południa różnią się od "swoich braci z północy" dość mocno i to nie dlatego, że byli brutalniejsi i bardziej żądni krwi, ale dlatego, że mieszkali niemal w innym świecie. Rozległe tereny przyszłych Stanów Zjednoczonych to jedno, ale gęste dżungle Ameryki Łacińskiej oraz Południowej wraz z górami, rzekami i mnóstwem dzikich zwierząt to coś innego. Wystarczy wspomnieć o ludożercach - na północy ciężko na takiego trafić, jednak na południu jest znacznie prościej znaleźć plemię ludzi, którzy z przyjemnością zaproszą zmęczonego podróżnika na obiad. Najczęstszym powodem, dla którego spożywano ciała innych ludzi, były prymitywne wierzenia. Zjesz fragment ciała wroga, którego ubiłeś podczas walki, to posiądziesz jego wiedzę, umiejętności, siłę i wszystko, co najlepsze, a przy okazji nasycisz żołądek. Nic więc dziwnego, że kanibalizm często był łączono z wojną. Zjadanie przedstawicieli wrogiego plemienia to dosłowny pokaz dominacji. Zderzenie takiej odrażającej brutalności pogan z chrześcijańskim, oświeconym światem to materiał na wspaniałe, acz ryzykowne przygody, bo wymagać będą naprawdę odpowiedniego podejścia i nie wszystkim może pasować uczestnictwo w czymś takim. Wiele zależy od wrażliwości - jeden może czytać i słuchać o wycinaniu bijącego serca i wgryzaniu się w ociekający krwią mięsień, drugi może spasować i z bladą, mokrą od potu twarzą wymruczy "niedobrze mi".

Zresztą, w kwestii wiary, religii i mitów, wystarczy zajrzeć pod te dwa linki, by zobaczyć, jak bardzo rozbudowane i obszerne są te zagadnienia. Wierzenia Majów oraz Azteków to intrygujący temat, o którym można poczytać choćby z ciekawości, bo Aztekowie uważali się za naród wybrany na którym spoczywało bardzo odpowiedzialne zadanie. Misja życia, można nawet powiedzieć, bo wszyscy Aztekowie byli przekonani, że to dzięki ich wysiłkom słońce ma siłę by poruszać się po niebie od rana do wieczora i dlatego trzeba było przelewać krew i to nie byle jaką. Świeża ludzka krew i bijące serca pokonanych wojowników i jeńców pochodzących z podbitych ludów były odpowiednim "posiłkiem", tak samo jak oddanie własnego życia dla dobra ogółu. O samych Aztekach można przeczytać więcej tutaj, a o Majach i ich cywilizacji pod tym adresem. Nie zapominajmy także o Inkach, którzy mieszkali w zachodnich, górzystych terenach Ameryki Południowej. Mitologia inkaska w pewnym sensie przypomina aztecką, tutaj też najważniejsze jest słońce i opieka nad nim, ale bardzo rzadko składano w ofiarach ludzi, a zamiast nich ofiarowano po prostu zwierzęta. Odpowiednia ceremonia i spora ilość krwi wystarczyła, by słońce miało siłę przemierzyć niebo. Nie trzeba było mordować ludzi po prostu.

Co się działo ciekawego na tych terenach, co można wykorzystać? Poza indiańskimi szkołami brutalnej magii pełnej krwi choćby postać Hernána Cortésa, który mając do dyspozycji pół tysiąca żołnierzy zdołał zniewolić Azteków. Głównie za sprawą sprytu, swojego wyglądu (biały człowiek w dziwnych szatach z magicznymi kijami na dziwnych czteronożnych istotach) oraz chorób, które przywieziono ze starego kontynentu. Indianie nie byli na nie odporni w żaden sposób, a pojawienie się Cortésa uznawali za przybycie boga i tak też go traktowali - Cortés nie był głupi, więc zgodził się grać swoją rolę. Uwięził władcę i początkowo wszystko było dobrze, bez żadnych sporów ani problemów. Oddawano mu cześć, obsypywano podarkami najróżniejszego rodzaju i tak dalej, traktowano go po prostu jak prawdziwego boga. Kiedy jednak umarł Montezuma, władca, który był więziony przez Cortésa i który trzymał w garści całe społeczeństwo, wszystko zaczęło się sypać. Może i dałoby się jeszcze jakoś to ogarnąć, ale kiedy bez wiedzy Cortésa dokonano rzezi i pogromu indiańskiej społeczności, było już za późno na cokolwiek. Pojawiły się pierwsze bunty, coraz więcej walk i starć, aż w końcu Aztekowie zostali pokonani. Wiadomości o złotodajnych, bogatych terenach, które były teraz pod panowaniem Hiszpanii, można wykorzystać jako materiał na przygodę w stylu poszukiwania El Dorado. Podczas pobytu pośród Indian pierwsi konkwistadorzy z Hiszpanii dowiedzieli się o pewnym rytuale, który dla ludzi pragnących bogactwa i sławy brzmiał jak spełnienie marzeń sennych. Chodziło o oklejanie jednego z wodzów Indian pyłem złota i obmywaniu w jeziorze, w którym przez lata zgromadzić się miała olbrzymia ilość złota. Ta tradycja naprawdę istniała, została jednak zaprzestana prawie pół wieku przed przybyciem Kolumba. Dodajmy do tego teraz dzikie plemiona, które walczą z konkwistadorami, ludożerców, mnóstwo dzikich zwierząt, nieprzebyte dżungle i niezdobyte góry, tropikalne choroby, ludzi chcących się szybko wzbogacić i gotowe.

Indianie z Północy są chyba najbardziej znani, głównie za sprawą filmów, książek i gier. Mohawkowie, mieszkający chyba najbardziej na wschód ze wszystkich indiańskich plemion, w okolicach dzisiejszego Nowego Jorku, to świetna rzecz, od której można zacząć. Z początku walczyli przeciwko bladym twarzom, chcąc usunąć ich ze swoich ziem, potem zaczęli z nimi handlować i w miarę dobrze współżyć, aż w pewnym momencie doszło do masakry, gdzie półtora tysiąca Indian wymordowało coś koło trzech setek Europejczyków. Ta rzeź może okazać się doskonałym punktem wyjściowym dla forum o kolonistach. Mieszkańcy Europy przybywają do Nowego Świata, zakładają swoje pierwsze osady, nawiązują kontakty handlowe z dzikimi mieszkańcami tych ziem, a potem giną brutalnie wymordowani. W dalszej części tekstu piszę trochę szerzej o innej masakrze, także nie jest to odosobniony przypadek. Inne plemię to Mohikanie, nastawieni bardziej pokojowo do przybyszów zza morza. Część z nich wspierała nawet kolonistów w walce z Europejczykami o niepodległość, część od razu pozwoliła się ochrzcić, a część po prostu otwarcie przyjmowała białych ludzi do siebie. Nie skończyło to się oczywiście dobrze dla Mohikan, bo najpierw zostali wysiedleni ze swoich ziem, aż w końcu zamknięto ich w rezerwatach. Irokezi oraz Powhatan to z kolei przykłady zrzeszonych plemion indiańskich - nie jednego konkretnego, tylko kilku różnych grup skupionych wokół danego miejsca czy będących blisko ze względów bezpieczeństwa czy też łatwiejszego handlu. To stąd zresztą wywodzi się Pocahontas, o której chyba słyszeli wszyscy. O plemiennym pochodzeniu Pocahontas można trochę poczytać na angielskiej wikipedii, bo polska wersja póki co nie istnieje, w przeciwieństwie do opisu Irokezów. Ogólnie przeczytanie informacji, nawet tych bardzo ogólnych, o plemionach czy też o zrzeszeniu plemion to bardzo dobry punkt wyjścia. Zależnie od miejsca, gdzie chcemy umieścić akcję forum, dostępne będą inne indiańskie plemiona. Wschodnie czy zachodnie wybrzeże, północ czy południe, gęste lasy czy bezkresne stepy, mnóstwo rzek i góry czy same stepy, koloniści francuscy czy też może brytyjscy albo i hiszpańscy, plemiona koczownicze czy mieszkające na stałe...

 

Wcześniej wspomniałem o rzezi w małym miasteczku. Fajnym motywem może być wzorowanie się lub wręcz wykorzystanie kolonii Roanoke, czyli pierwszego angielskiego osadnictwa w Nowym Świecie, kilkadziesiąt lat przed "oficjalnym" przybyciem kolonistów i utworzeniem pierwszych miast. W wielkim skrócie - kolonia istniała może dwa, trzy lata, żyło w niej coś koło setki ludzi. Wszystko toczyło się w miarę sprawnie, stosunki ludności białej i czerwonej były dobre albo neutralne, aż tu nagle coś się posypało i po kolonii zostały tylko opuszczone budynki i wydrapany napis "croatoan" na jednej ze ścian. Oczywiście możliwe jest, że jakiejś indiańskie plemię wyrżnęło osadników, bo brutalnych i lubujących się w przemocy Indian nie brakowało, ale to jest najprostsze, najbardziej prawdopodobne i przy okazji najnudniejsze wytłumaczenie tego wydarzenia. Pomyślmy więc nad czymś innym, czymś mocno osadzonym w indiańskiej mitologii. Pod tym adresem oraz tym linkiem można poczytać o mitach, zwyczajach i religii Indian. Niestety nie udało mi się znaleźć nic konkretniejszego, mam jednak nadzieję, że to jakoś pomoże. Indianie z Ameryki Południowej mają znacznie bardziej rozwinięte mity i religie, ale o tym pisałem wcześniej.
Wracając do Roanoke, może wyludnienie kolonii to sprawka wendigo czy też może oszalałego wilkołaka? Albo dzieło szamana, który sobie tylko znanymi metodami zmusił blade twarze to wzajemnego wymordowania się lub do opuszczenia tych terenów i ruszenia w powrotną drogę przez wielką wodę? A może to sprawka jakiejś egzotycznej choroby, która wybiła mieszkańców Roanoke, zostawiając tubylców w spokoju. Spotkanie Starego i Nowego Świata to dobra rzecz, działająca na prostej zasadzie kontrastów. Z jednej strony ludzie bladzi, w wymyślnych ubraniach, na koniach, podróżujący wielkimi łodziami, a z drugiej opaleni, ubrani w skóry myśliwi, tropiciele i doskonali wojownicy, żyjący w zgodzie z naturą, nie znający pojęcia "pieniądz" i kierujący się własnym instynktem oraz zasadami moralnymi. Wspomniana wcześniej Pocahontas to idealny przykład, a przecież to nie wszystko, wystarczy spojrzeć w metaforyczny kalendarz i wybrać odpowiedni okres, w którym chcemy się bawić. Przybycie do Ameryki? Może być. Pierwsza kolonia? Czemu nie. Starcia z Indianami, Francuzami, Anglikami? Da się zrobić. Wojna o niepodległość? Wojna secesyjna? Dziki Zachód? Owszem, wybiegam już daleko w przyszłość, ale to wszystko ma niejako oparcie właśnie w tym, co teraz piszę.

Kolonizacja Ameryk przebiegała w różny sposób. Albo była to zbrojna, krwawa i pełna przemocy kampania wojenna, mająca na celu wyniszczenia stawiających mniejszy lub większy opór pierwotnych mieszkańców, jak w Ameryce Południowej, czy też bardziej pokojowa, nastawiona na handel, współpracę i tylko okazjonalne mordy kampania, którą doświadczyć można było w Ameryce Północnej. Największy udział w tym wszystkim miała oczywiście Hiszpania (kolonie na terenach Ameryki Południowej i Łacińskiej, Karaiby oraz Ameryka Północna aż do Kaliforni), Wielka Brytania (Kanada oraz wschodnie wybrzeże Ameryki Północnej), Francja (część Kanady oraz tereny środkowe Ameryki Północnej) oraz Rosja (Alaska). Wszystko przebiegało względnie dobrze, nie licząc okazjonalnych starć i wojenek między poszczególnymi koloniami, ale nie było to nic aż tak poważnego. Nowy Świat był wielki i każdy mógł znaleźć w nim miejsce dla siebie. I chociaż prawie wszystkie osady, mieściny czy ogólnie kolonie różniły się pod względem wyznaniowym, kulturalnym i gospodarczym, to poczucie wspólnoty istniało. Głównie za sprawą wspólnego wroga, jak to zwykle bywa, bo nic nie działa tak budująco jak "ty go nie lubisz i ja go nie lubię, zostańmy przyjaciółmi i spuśćmy mu łomot". Tym samym historia Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, jako państwa, rozpoczyna się w momencie narastania oporu mieszkańców trzynastu kolonii wobec rządów angielskich, egzekwowanych w imieniu króla, z wielkimi podatkami, ale bez jakiejkolwiek reprezentacji kolonii w Anglii. Ciekawość może budzić fakt, że Indianie nie uczestniczyli w procesie powstawania Stanów Zjednoczonych, a jeśli uczestniczyli, to w bardzo ograniczonym zakresie i tylko przez pewien czas. Cała walka o niepodległość była zainicjowana i prowadzona przez kolonizatorów i ich potomków, którzy chcieli zerwać kontakty ze Starym Światem.

Wojna, która toczyła się pomiędzy kolonistami a Brytyjczykami, była bardzo krwawa i okrutna, doprowadzała do wstrzymania dostaw żywności dla kolonistów, bojkotu towarów angielskich, ostrych starć, śmierci wielu, wielu ludzi po obu stronach z pozornie błahych powodów. Mimo całej swojej potęgi i wielkości Wielka Brytania po kilku latach przegrała i utworzono pierwsze na świecie demokratyczne państwa wolności. Jak to wykorzystać na forum? Bardzo prosto. Jeśli akcja toczy się gdzieś na terenie jednej z trzynastu "szczęśliwych" kolonii, można opisać jak przedstawiciele Europy dręczą kolonistów, nakładając podatki, ograniczając władze w koloniach, hamując rozwój nowych ziem i ogólnie traktując Amerykę Północną jako zwyczajny rynek czy inny targ, z którego pozwala się korzystać innym. Nic więc dziwnego, że koloniści sprzeciwiali się temu coraz bardziej i bardziej. To jest materiał na ponurą grę, w której ludzie poświęcają swój czas, zdrowie i nierzadko życie, by dokonać handlu z indiańskimi plemionami, wydobyć jakieś szlachetne kruszce czy zbudować nowy kościół, a potem nie mają z tego nic dla siebie, bo Brytyjczycy zabierają im wszystko. Ewentualnie grać jako strona kontynentalna, gnębiąca kolonistów i zabierająca im wszystko w imię dobra Imperium Brytyjskiego. A to ktoś próbuje zachować dla siebie większość towarów, a to ktoś kabluje na sąsiada, a to ktoś oskarża kogoś o kradzież, morderstwo czy nawet i czary, a to ktoś współpracuje z indiańskimi plemionami, by osiągnąć swój cel i tak dalej, i tak dalej.

Nie było dobrze, ale nikt nie spodziewał się, że może być znacznie gorzej. Wcześniej kolonie normalnie uczestniczyły w obrocie handlowym z Imperium i w jakiś sposób czerpały z tego zyski, niewielkie, ale jednak. No i miały też zagwarantowaną pomoc militarną w wypadku większej niż zwykle agresji Indian czy pozostałych kolonii. Kiedy jednak wprowadzono w życie nową politykę, wszystkie kolonie amerykańskie zostały zepchnięte do roli murzyna mającego zapewnić dobrobyt Wielkiej Brytanii, tak, jak zwykły czarnoskóry niewolnik haruje na plantacji bawełny swego pana. I na takie wykorzystywanie Amerykanie odpowiedzieli głośnym sprzeciwem, podnosząc broń. Wojna o niepodległość w pewnym sensie zaczęła się od Bostonu - nowym podatkom, cłom, opłatom i innym rzeczom zza morza zaczęli protestować mieszkańcy miasta, jednak zostali zmasakrowani przez wojsko. Może członek rodziny kogoś z graczy będzie ofiarą? Albo wręcz przeciwnie, to gracz będzie mordował mieszkańców Bostonu, którzy ośmielili się sprzeciwić władzy? Pełna dowolność jest, wystarczy tylko trochę pomyśleć, bo po masakrze bostońskiej wszystko potoczyło się gładko. Przedstawiciele kolonii zaczęli coraz śmielej mówić o tym, że chcą się odłączyć od Starego Świata i założyć własne państwo, wbrew woli Wielkiej Brytanii. Ogłoszono oficjalną Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych, na co szybko zostały wysłane oddziały zbrojne i doszło do walk - kiedy jednak koloniści zaczęli odnosić sukcesy, pozostałe państwa zaczęły się do nich przyłączać, wspierając słuszną sprawę. Swoją pomoc wysłała Francja, Hiszpania i Holandia, nawet i Polska, a także Indianie zasili szeregi wojsk amerykańskich. Kolonijna armia pod dowództwem Washingtona odnosiła wiele sukcesów i praktycznie od samego początku przeważała w starciach. Porażki oczywiście były, ale nie miały aż tak wielkiego znaczenia w stosunku do całej wojny, która zakończyła się zwycięstwem nowo utworzonego państwa powstałego z trzynastu kolonii. Podpisany w Wersalu traktat paryski oficjalnie uznał niepodległość Stanów Zjednoczonych jako odrębnego tworu państwowego na arenie międzynarodowej, kończąc w pewien sposób epokę i rozpoczynając nową.

Kończę w tym momencie tekst, który - oczywiście - rozrósł się do olbrzymich rozmiarów. Dodam jeszcze krótką listę zawierającą seriale i filmy, które mogą pomóc w ukazaniu tych czasów czy choćby pomóc w tworzeniu forum, dając inspirację, pogląd na społeczeństwo, pomysły na przygody dla graczy oraz w skrajnych przypadkach materiał na avatary. The Borgias, Da Vinci's Demons, The Tudors, Luthe, Pocahontas, The Mission, The Last of the Mohicans, 1492: Conquest of Paradise, Andrei Rublev, The Conclave, The Merchant of Venice, The Crossing, Revolution, The Patriot, Aguirre, the Wrath of God, Apocalypto, Báthory: Countess of Blood, Flesh+Blood, Seven Samurai, Shakespeare in Love, Cyrano de Bergerac, Mayflower: The Pilgrims' Adventure, Alatriste. Na tym mogę już zakończyć, a o Imperium Nad Którym Nigdy Nie Zachodzi Słońce oraz o dalszych losach Stanów Zjednoczonych napiszę w czwartej części, która ukaże się w bliższej bądź dalszej przyszłości.

Mortarion

Wykorzystano grafiki koncepcyjne z serii Assassin's Creed, oraz dzieła autorstwa Craiga Mullinsa (jednego z moich ulubionych artystów - by Kel)

Biorą udział w konwersacji

Komentarze (4)

  • A tak jak już o odkryciach to warto wspomnieć o odkryciach naszego rodaka - Maurycego Beniowskiego http://pl.wikipedia.org/wiki/Maurycy_Beniowski, ktory poodkrywał parę nowych lądów na Morzu Beringa oraz północnym i środkowym Pacyfiku (był tam siedem lat przed słynnym Jamesem Cookiem), ale to już późniejsza sprawa.

    Warto dodać, że dziwnym trafem podczas reformacji Lutra budowano bazylikę św. piotra, dodam, że Luter raczej nie chciał w nią inwestować.

    Z inkwizycją trochę przesadzone, kilka lat temu odtajniono archiwa hiszpańskiej inkizycji i wyszło, że w sprawie zdrady świetej wiary w 1500-1700r. było ok 40k spraw z czego 1,8% wyrokiem była śmierć, do tego często winnym udało się uciec, a na auto-da-fe palono symboliczne kukły. Najczęściej gineli ludzie na stosie, gdy do religii mieszała się polityka. Sądy inkwizycyjne były zwykle łagodniejsze od świeckich, jak zwykły szary człowiek miał iść na sąd to wybierał ten kościelny. Inwkizycja wprowadziła też jedne z bardziej nowoczesnych metod śledztwa: jak np. instytucja obrońcy.

    Kontreformacja, tu po prostu trzeba powiedzieć o zakonie jezuitów. Sama kontreformacja wytworzyła styl w sztuce - Barok. Wogóle jakoś temat zakonów został przemilczany, a zakony miały ogromny wpływ na edukacje i kulturę.

  • Tak samo można wspomnieć o chyba najsłynniejszym wilkołaku wszech czasów (przynajmniej według mnie), http://en.wikipedia.org/wiki/Peter_Stumpp, na którym można oprzeć chyba każde forum w Europie w okresie w którym żył. Nie pisałem o wszystkim o czym mogłem, bo wtedy zamiast jednego tekstu było by wielkie opracowanie epoki, jak podręcznik historii, a tego nie chcę robić. Co do inkwizycji, moje źródła (wikipedia, własna wiedza i forum historyczne) trochę inaczej piszę :)

  • W ogóle dopiero od oświecenia taki systematyczny najazd na inkwizycje jest, na pewno więcej ludzi zginęło z rąk rewolucji francuskiej, niż hiszpańskiej inkwizycji :P

  • Gość (Piórko Feniksa)

    W odpowiedzi na: Chromy Odnośnik bezpośredni

    Inkwizycja to wdzięczny temat dla wszelkiego typu filmów czy książek fantasty albo quasi historycznych. Praktycznie w każdej, gdzie widziałam motyw inkwizytorski byli to ludzie wręcz bezwzględni, lubujący się w torturach. Zaś inkwizycja i stos były w zasadzie synonimami. Wyobraźnia też robi swoje i pewne fakty z historii wyolbrzymia.

Dodaj komentarz